Eugenia Górna
Wisznice, 19 czerwca 1946 r.
Moje najważniejsze przeżycie wojenne
Oto nadeszła najgorsza chwila, kiedy nadleciały nieprzyjacielskie samoloty i zaczęły bombardować. Działo się to 18 marca 1943 r. Na samą myśl dreszcz przechodzi, a jak to było przetrwać godzinę czy więcej. Zewsząd sypały się kule i granaty. Wprost nigdzie nie było schronienia.
Gdy pierwszy raz nadleciały samoloty, dużego zniszczenia nie było, ale gdy po raz drugi przyleciało ich więcej, zniszczenie było duże [jak] na tak małą kolonię jak Romanów.
Gdzie spojrzeć, każdy biegnie bez żadnego celu, a naokoło kule sypią się jak grad. Dopiero widać, jak spada bomba, a tam już się pali. Tu słychać płacz, tam widać, jak ludzie biegną ratować i nie mogą dobiegnąć, bo z samolotów [nieprzyjaciel] strzela. Okropne to było patrzeć na ten widok, a cóż dopiero się znajdować w takim tłumie. Człowiek, który chciał obejrzeć się, co dzieje się wokoło niego, nie mógł się poruszyć. O ratunku mowy nie było.
Aż nareszcie samoloty odleciały. Każdy przestraszony biegnie do domu, bo już zapadał wieczór. Naokoło, gdzie spojrzeć, widać łuny pożarów, kłębiący się dym i czuć cuchnące powietrze, przesycone spalonymi zwierzętami. W zmroku można było odróżnić ludzkie postacie i to tylko tam, gdzie oświetlał ogień dopalającego się budynku. Słychać tylko jęk, płacz i wycie psów. Na drodze wszędzie leżą przedmioty wybuchowe. Gdzie tylko spojrzeć, przypominają się zabudowania tego lub innego gospodarza, a teraz są tylko zgliszcza. Przykre to jest wspomnienie, ale dzięki Bogu nikt nie zginął. Tak się skończyła ta straszna chwila.