KAROL KACZMAREK

Karol Kaczmarek
kl. IIIb
Państwowe Gimnazjum i Liceum
im. Mikołaja Kopernika w Toruniu
Toruń, 15 czerwca 1946 r.

Jak uczyłem się w czasie okupacji

Nadszedł wrzesień 1939 r. Po krwawych walkach, pełnych heroizmu, wojsko polskie zostało kompletnie rozbite, stolica skapitulowała, nad Polską zawisł koszmar okupacji. Stworzono tzw. Generalną Gubernię. Chcąc złamać ducha polskości, najeźdźca nakazał zamknięcie wszystkich szkół wyższych i średnich, a z powszechnych zostały wyeliminowane niektóre przedmioty nauczania, jak historia i geografia. Natenczas byłem w Warszawie.

Sam początek okupacji zastał Polaków jak gdyby w odrętwieniu, nikt nie mógł ani nie chciał wierzyć w to, co się stało, ale już po kilku dniach zaczęło wracać wszystko do normalnego stanu. Wraz z powrotem ludzi do swych zajęć powróciła i nauka. Nie mogła ona być jednak jawna, jak zresztą wszystko to, co się wokół czyniło.

Lokale szkolne zostały zarekwirowane przez „aryjskich nadludzi”, [nowe] musiano zdobywać sobie własnym przemysłem. Ze składek rodziców, z ofiarności całego społeczeństwa zrzeszonego w instytucjach w rodzaju RGO (Rady Głównej Opiekuńczej), można było wynająć mieszkania, a nawet całe domy, gdzie odbywała się nauka. Z tego też powodu lokale te nie odpowiadały wymogom higieny i szkolnictwa, a budowniczy, który je budował, nie przypuszczał, że będą służyły do tego celu. Klasa nasza mieściła się w dwóch [pomieszczeniach], z tego też powodu nauczyciel nie miał wszędzie dostępu.

Po ukończeniu szkoły powszechnej zacząłem uczęszczać do dawnego Gimnazjum im. Giżyckiego, zwanego naówczas szkołą ogrodniczą. Mieściło się ono początkowo przy ul. Puławskiej 113, a następnie przy ul. Śniadeckich. Pierwsza klasa, do której uczęszczałem, liczyła ok. 40 uczniów.

Począwszy od 1940 do 1944 r. brałem udział w tajnym nauczaniu. Odbywało się ono różnie. Na tzw. kompletach i pod płaszczykiem innych zajęć, np. na lekcji gleboznawstwa, była wykładana geografia, zamiast korespondencji – język polski itp. Pomimo trudnych warunków widać było poświęcenie ze strony nauczycielstwa i uczniów. Profesor, często w łatanym palcie i butach, nieraz głodny, ofiarnie trwał na swym stanowisku, znajdując zrozumienie ze strony słuchaczy i często doświadczając wsparcia materialnego.

Chcąc wykluczyć z życia młodzieży pewne zainteresowania, okupant zarządził dla wszystkich szkół zajęcia praktyczne. Odbywały się one w swoisty sposób. Młodzież początkowo musiała odpracować tygodniowo 12 godzin na roli, względnie wykonać wyznaczoną normę. Zajęcia te dla naszej szkoły odbywały się na fermie żydowskiej na Grochowie.

Następnie podczas mej nauki w szkole mechanicznej im. Konarskiego uczniowie zostali zatrudnieni w zakładach BMW na Okęciu przy montażu i demontażu silników samolotowych. Traktowani na równi z robotnikami pracowali jeden tydzień w zakładach, a w następnym odbywały się zajęcia w szkole. W fabryce za najmniejsze przewinienie [trafiano do] wieży na lotnisku, gdzie bicie było na porządku dziennym, stosowane w regularnych dawkach: rano, w obiad i na wieczór. Także niejednemu oberwało się od kierownika zakładów, pana Leeka: kopnięcie, względnie uderzenie w twarz – w tych wypadkach był on nadzwyczaj hojny. Należałoby także nadmienić, że w zakładach tych pracowało ok. 60% młodzieży szkolnej, a także [wspomnieć] o sabotażach, które uprawiano, [takich] jak dziurawienie rurek doprowadzających oliwę i benzynę, sypanie opiłków w cylindry, celowe niszczenie narzędzi i części samolotowych.

Mimo takiego ograniczenia czasu nauki posuwała się ona naprzód i mniej więcej okres jednego roku odpowiadał jednemu rokowi szkolnemu. Było to zasługą, jak już wspomniałem, nauczycielstwa. Lekcje często odbywały się do późna wieczór.

Książki dozwolone przez okupanta nie odpowiadały wymogom szkoły, dlatego też korzystano z zakazanych. Każdy miał je w domu, a w szkole ze względu na bezpieczeństwo prowadzono tylko notatki. Zdarzało się często, że szkołę odwiedzała kontrola, jednak zazwyczaj nic nie znajdowała, ponieważ uprzedzeni przez woźnego, względnie przez inną osobę, zdążyliśmy zakazane książki umieścić w odpowiednich, z góry na ten cel przeznaczonych miejscach. Na podręczniki, z których korzystaliśmy, składał się doborowy komplet książek, używanych w szkołach przed wojną. Książki te można było nabyć po odpowiedniej cenie na czarnej giełdzie warszawskiej, w księgarniach, na wózkach i różnego rodzaju targowiskach. Korzystano także ze skryptów drukowanych na powielaczach.

Ustosunkowanie się społeczeństwa do tajnego nauczania nie było bierne. Rozumiano doskonale potrzebę nauki. Przychylne ustosunkowanie się ludności warszawskiej przejawiało się w pomocy materialnej dla wykładowców, wypożyczaniu na nieograniczony czas lokali dla szkoły, pomocy dla niezamożnych uczniów w postaci dożywiania (RGO) i wsparcia materialnego na pomoce naukowe.

Zespół nauczycielski cechowało poświęcenie, którego przejawy [widzieliśmy] na każdym kroku. Tragiczna śmierć dyrektora Gimnazjum im. Konarskiego, prof. Czerwińskiego, zamordowanego przez gestapo w jego własnym mieszkaniu, wywarła na nas głębokie i nigdy niezapomniane wrażenie. Jednakże sama nauka nie mogła z tego powodu tracić. Szkoła kierowana przez następcę zmarłego dyrektora, prof. Malza, prowadziła wykłady swym normalnym trybem.

W tym miejscu należałoby wspomnieć zasługi pana Malza, położone w tajnym nauczaniu, który z własnej inicjatywy prowadził lekcje z zakresu geografii i literatury polskiej. Nie mniejsze zasługi położył [nauczyciel] algebry i geometrii prof. Sywodiet, który mimo swego podeszłego wieku i ciężkiej sytuacji materialnej potrafił poziom nauczania z dziedziny swego przedmiotu utrzymać na bardzo wysokim poziomie. Profesor wychowawca, pan Köhler, był zarazem naszym instruktorem wychowania fizycznego. Trudne warunki nie stały na przeszkodzie, aby ze swych wychowanków uczynił dobrych Polaków i sportowców. Pozostali pedagogowie także wytrwali na swych posterunkach aż do końca, tj. do początku Powstania Warszawskiego.

Zespół uczniowski składał się przeważnie z elementu pochodzącego z miasta. Na ogólną liczbę 40 uczniów dojeżdżających z prowincji było czterech. Mieli oni wiele trudności do pokonania, szczególnie jeśli chodzi o przyjazdy do szkoły (rozkład jazdy pociągów). Jednakże nie zrażało to ich, bo przeważała chęć nauki. Często niewyspani, nierzadko odrabiali lekcje w pociągu i w szkole.

Większość nas należała do konspiracyjnych oddziałów harcerskich i im podobnych. W szkole rozpowszechniony był kolportaż ulotek, broszur i gazetek. Wszyscy byli zżyci ze sobą i stosunki między nami były nadzwyczaj koleżeńskie i braterskie. Można śmiało powiedzieć, że jeden za drugiego gotów był w ogień skoczyć. Nie była nam obca praca społeczna, jak np. pomoc rodzinom zamordowanych przez okupanta, a nawet pomoc jeńcom sowieckim w postaci żywności. Często dopomagało im się w ucieczce przez dostarczanie cywilnych ubrań do obozów i nożyc do cięcia drutów. Było tak w zakładach BMW na Okęciu, gdzie byli zatrudnieni.

Do ważniejszych walk z okupantem trzeba bezsprzecznie zaliczyć Powstanie Warszawskie. Każdy Polak ruszył pomścić swe krzywdy na znienawidzonych Niemcach. Nie było w Warszawie rodziny, która by nie straciła podczas okupacji kogoś ze swych bliskich. Bez względu na przekonania polityczne stał ramię przy ramieniu AL-owiec z AK-owcem czy innym. Przebieg walk znamy dobrze z różnych opisów i opowiadań. Ja dodam od siebie, że na mokotowskim odcinku, gdzie byłem przydzielony do grupy artyleryjskiej „Granat”, z plutonu obserwacyjnego, który liczył na początku 16 ludzi, zostało 10; był to jeden ze szczęśliwszych oddziałów. Były kompanie, które na początku liczyły 150 ludzi, pod koniec 15.

Morze krwi pochłonął bruk warszawski, krwi naszej i wroga. Hitler w Warszawie tracił swych najlepszych wychowanków ze słynnych brygad pancernych SS „Hermann Göring” i „Wiking”, ginęli także SS-mani spod znaku łotewskiego i ukraińskiego. Dlatego też każdy z bólem serca przyjął chwilę kapitulacji – wpierw Mokotowa, a potem Śródmieścia. Może na obronę tego pierwszego należałoby podać takie argumenty, jak ścieśnienie wszystkich mokotowskich powstańców przez dywizję „Hermann Göring” na obszarze nie większym niż kilometr kwadratowy i częściowa ewakuacja oddziałów kanałami do Śródmieścia (nawiasem mówiąc, dostało się tam tylko ok. dziesięć procent powstańców i część dowództwa, reszta zginęła w kanale od gazów i granatów).

28 września 1944 r. rozpoczął się wymarsz obrońców Mokotowa do fortu Bema, gdzie w krótkiej przemowie gen. von [dem] Bach ogłosił urbi et orbi, że jesteśmy na prawach kombatantów. I odtąd zaczęła się moja wędrówka – wędrówka jeńca wojennego – po Niemczech. Stalag X B Sandbostel, komenderówka [nr] 1192 w Hamburgu, obóz Schwesing pod Husum, gdzie po ośmiomiesięcznej niewolniczej tułaczce zostaliśmy oswobodzeni przez Anglików. Zostaliśmy przewiezieni następnie na wyspę Sylt do obozu byłych jeńców wojennych i po paromiesięcznym pobycie 28 listopada 1945 r. wyruszyliśmy drugim transportem do kraju, aby już 4 grudnia stanąć na ukochanej polskiej ziemi. I jakby dla zadokumentowania polskości naszych zachodnich ziem, w Szczecinie wojsko polskie witało nas hymnem narodowym Jeszcze Polska nie zginęła, który pochwycony przez setki głosów brzmiał dumą i zwycięstwem.