SERAFIN KOŁOSOW

Częstochowa, 5 maja 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia M. Domagała, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Serafin Kołosow
Wiek 37 lat
Imiona rodziców Jakub i Maria z d. Lis
Miejsce zamieszkania Częstochowa, ul. Waszyngtona
Zajęcie magazynier żywności w Szpitalu Maltańskim
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

1 sierpnia 1944 roku, jak i w następne dni, tj. do 17 sierpnia, pełniłem funkcję sanitariusza w Szpitalu Maltańskim w Warszawie przy ul. Senatorskiej 40. W pierwszych dniach sierpnia na teren szpitala wkroczył oddział wojska niemieckiego. Na kołnierzach mieli znaczki SS. Oddział ten liczył około 50 osób. 1 sierpnia, kiedy wkroczył do szpitala, nie było żadnych wypadków, Niemcy ci zachowywali się raczej przyzwoicie. Oddział był na terenie szpitala zaledwie kilka godzin. Przy opuszczaniu szpitala zostawili około dziesięciu rannych żołnierzy niemieckich.

7 sierpnia weszły nowe oddziały SS, jak i inne oddziały zwykłego wojska. W tym to czasie zauważyłem, że między tymi żołnierzami byli Ukraińcy, gdyż wygląd twarzy i skośne oczy kazały przypuszczać, że byli to Ukraińcy. Weszli na salę chorych i wszystkich brutalnieszturchali i przewracali, szukając broni. W mojej obecności nikomu nic nie zabrali. W czasie tej rewizji pobili jednego z przygodnych mężczyzn, który znalazł się na terenie szpitala.

Po rewizji, jaką Niemcy urządzili w szpitalu, widziałem, jak żołnierz SS w stopniu oficerskim schwycił szwagra naszego pracownika, Romana Markuszewskiego. Znalazł się on przypadkowo na terenie szpitala.

Rozmawiałem z Niemcem, który chwycił tego człowieka i wyjaśniłem mu, że znajduje się on u nas jako pracownik szpitala. Nie dano wiary wyjaśnieniom, Niemiec wyprowadził go przed gmach szpitala i widziałem z okna, jak strzelił do niego, trafiając w ręce i nogi. Szwagier Markuszewskiego przewrócił się na ziemię. Po chwili wyszli nasi sanitariusze i zabrali go do szpitala, gdzie po dwu godzinach zmarł. Niemcy nie pozwolili go pochować, więc leżał w ogródku.

Tego dnia (7 sierpnia) podpalono budynek szpitala przy Senatorskiej 36. W czasie pożaru ja wspólnie z osobami, których nazwisk nie znam, wynosiliśmy chorych na pobliski skwerek, a stąd zabieraliśmy na salę przy Senatorskiej 40. Niemcy nie stawiali żadnych przeszkód przy przenoszeniu rannych. Wiem, że w tym samym dniu Niemcy wyrzucali cywilną ludność, przeważnie kobiety i dzieci, ze schronu mieszczącego się przy Senatorskiej 36. Widziałem z okna szpitala, jak Niemcy zastrzelili dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach.

Ponieważ zajęty byłem pracą przy chorych, nie miałem możności obserwowania, jak poszczególni Niemcy zachowywali się na terenie Szpitala Maltańskiego.

Nie mogę podać, gdyż nie znam nazwiska dowódcy wojsk, które 7 sierpnia działały na terenie naszego szpitala. Dowódcą był oficer SS: wysokiego wzrostu, szczupły, blondyn, w wieku około 35 lat.

Nie mogę również podać, jak nazywał się oddział wojsk niemieckich, który w tym dniu był na terenie szpitala. Oddział ten, który wkroczył 7 sierpnia, był krótko na terenie szpitala, ale nie umiem podać, ile czasu oni przebywali, gdyż szpital przechodził z rąk jednego oddziału do drugiego, a ja, pracując, nie mogłem kontrolować lub nawet przyglądać się, jakie miejsca zajmuje nasz szpital.

14 sierpnia do szpitala naszego przy ul. Senatorskiej 40 i 42 wkroczyli SS-mani i urządzilirewizję wśród chorych i personelu. Roztrzaskali rentgen, a będących w gabinecie ludzi pobili. Po kilku godzinach kazali wynieść wszystkich chorych na plac szpitalny. Lżej chorzy sami [poszli] w niewiadomym kierunku, a ciężko chorzy zostali na placu. Tych chorych przenosiłem wspólnie z innymi i z siostrami do Szpitala Wolskiego, który mieścił się przy ul. Płockiej. W trakcie przenoszenia Niemcy bili nas, wyzywając od polskich bandytów.

W czasie przenoszenia chorych Niemiec, którego tytułowali Sturmoberführer, zatrzymał nosze z jednym z chorych, którego niosłem z drugim sanitariuszem. Niemiec ten kazał się nam zatrzymać i wnieść chorego na salę. Następnie Niemcy wypędzili nas z sali.

Szpital został opróżniony z wszystkich chorych. Przed wieczorem tego samego dnia (14 sierpnia) chciałem się dowiedzieć, co Niemcy zrobili z chorym, którego zatrzymali. Oszukałem ich, że chcę udać się po wodę do ogrodu szpitalnego. Zezwolili mi na to i wtedy zauważyłem, że chory, którego Niemcy zatrzymali, leżał na noszach zastrzelony. Jak się później dowiedziałem od siostry Pakulskiej, która pracowała w szpitalu, chory ten był oficerem AK.

W dniu 14 sierpnia byłem świadkiem zabicia kobiety, która pielęgnowała swego syna leżącego w szpitalu. Niemiec kazał jej odsunąć się od chorego syna, a ponieważ nie usłuchała, schwycił ją za kark i strzelił z pistoletu, kładąc ją na miejscu trupem. Chorego syna przeniosłem do Szpitala Wolskiego. W tym samym czasie byłem naocznym świadkiem, jak dwóch SS-manów przyprowadziło naszego pracownika Górnego (imienia nie znam). Kazali mu usiąść po drugiej stronie ulicy Senatorskiej, tuż pod bramą pałacu Zamoyskich, i do siedzącego oddali z automatów kilka strzałów, kładąc go trupem na miejscu.

Szpital nasz w dniu 14 sierpnia został całkowicie opróżniony z chorych. Z personelu pozostał Bocianowski (którego imienia nie znam) oraz córka jego Irena Bocianowska, Izabella Pakulska, siostra szpitalna i ja. Wyżej wymienionych Niemcy zatrzymali w dziale sanitarnym, gdzie leżeli Niemcy, ja pracowałem w kuchni. Z lekarzy pozostało dwóch: Wojtarowski i drugi, którego nazwiska nie znam.

Na stanowisku kucharza pracowałem przez 20 dni, następnie wywieziono nas do Szpitala Wolskiego, gdzie pracowałem do końca istnienia szpitala, do października. Niemcy w tym czasie byli atakowani przez wojska radzieckie i przenosili szpitale. Nas przeniesiono do Piastowa. Żadnych wypadków przy ewakuacji do Piastowa nie było.

W Piastowie pewnego dnia Niemcy przeprowadzili rewizję i zabrali dwóch mężczyzn, których podejrzewali, że są Żydami. Ludzie ci byli ranni w powstaniu. Niemcy wyciągnęli tych chorych z łóżek i rozstrzelali ich na terenie fabryki, gdzie mieścił się nasz szpital.

Odnośnie spalenia Szpitala Maltańskiego, to w tej sprawie nic nie wiem, wszak nie byłem przy tym. Szpital Maltański został spalony po dwóch tygodniach od naszego wyjścia z niego.

Niemcy wozili mnie ze sobą i ja, skorzystawszy z okazji, schroniłem się w Szpitalu Wolskim. Tak wyglądała sprawa mojego opuszczenia Szpitala Maltańskiego.

Odczytano.