Kazimierz Świderski
kl. VII
Szkoła Powszechna nr 1 w Łukowie
Najazd Niemców na Polskę w 1939 r.
Piękny jesienny dzień zaczął świtać. Ciepłe, rumiane słońce podnosiło się ku górze. Dzień ten był jakimś dziwnym opanowany ruchem. Ulicami przesuwali się ludzie całymi gromadami, ogarnięci trwogą i smutkiem. Porozumiewając się krótkimi słowami, gdzieś uciekali. Dalej było widać ludzi pędzących bydło i konie. Każdy wiózł lub niósł różne tłumoki. Uciekali do lasów lub na wioski, tylko niektórzy zostawali, chroniąc się po schronach.
Radio podało wiadomość, że Niemcy bombardują wszystkie miasta, palą i idą jak szaleni. Już i u nas słychać głuchy warkot samolotów. Zbliżają się. Są coraz bliżej i już je widać. To niemieckie samoloty. Zaczęła wyć syrena przeraźliwie i smutno, na trwogę. A wycie podobne było do zawodzącego płaczu, w którym można odczuć smutek i żal. Już je było widać doskonale. Krążyły nad miastem jak chmura czarnych, połyskujących w słońcu kruków. Rozległ się straszny warkot ciężkich samolotów, aż jęczała ziemia.
Wtem coś błysnęło, zawirowało, zakotłowało, zachwiały się budynki, szyby z brzękiem wyleciały z okien, nastąpił wstrząs ziemi, aż powietrze drgnęło. To była pierwsza bomba, która spadła na miasto. A za nią spadły z hukiem ogłuszającym inne. Posiały karabiny maszynowe, posypały się granaty. Wówczas odpowiedziały im natychmiast działa przeciwlotnicze.
Zaczęła się straszna strzelanina i huk bomb. Słychać było tylko świst i łoskot odłamków. Trzęsła się cała ziemia, od której drgało powietrze. Rozległy się krzyk i jęki rannych. Rozszalało się istne piekło. Na polu pracujący rolnik rzuca konia, sam ucieka, kryje się, a koń pędzi spłoszony, przestraszony przez pola. Wtem zniżył się samolot i położył go trupem na miejscu z karabinu maszynowego. Na pastwisku przestraszone bydło ryczy żałośnie, ucieka, bo i ono poczuło trwogę. Już zbliżył się wieczór, słońce zaszło, zostawiając tylko bladą łunę.
Nadeszła cicha jesienna noc. Księżyc przyglądał się z ciekawością miastom, obliczając, ile w jeden dzień narobiło się gruzów, ilu padło ludzi, leżących [teraz] w kałużach krwi, oglądał rannych i trupy. Noc zeszła spokojnie, a gdy zaczęło świtać, zaczynała się taka jak wczoraj muzyka. Aż po kilku dniach wszystko ucichło. Ludzie, którzy przeżyli tę straszną chwilę gdzieś w lasach, wracali ze smutkiem do swoich domów. Niektórzy zastawali tylko gruzy swoich budynków.
Wtem ukazali się Niemcy. Szli jak straszna, rozhukana burza, którą poprzedzały błyskawice i pioruny, która wszystko niszczy i zalewa. Jak najokropniejszy huragan, który przewraca budynki, wyrywa drzewa z korzeniami, tak szły rozwścieczone szwaby. Jak antychryst, który w piecu żywcem ludzi miał palić, tak jechali na ogromnych, ciężkich czarnych warkoczących maszynach Niemcy. Tylko ziemia jęczała, zdawała się pod nimi uginać. Jechali wszystkimi drogami bez przerwy.
Za chwilę wszystkie miasta i miasteczka polskie zostały przepełnione wojskiem hitlerowskim. Gdy [Niemcy] wpadli, zaczęli rozstrzeliwać ludzi. Wszystko niszczyli: biblioteki szkolne, aresztowali ludzi, urządzali łapanki prawie codziennie, wywozili ludzi do Prus na roboty. Na chłopa nakładali duże kontyngenty zboża i mięsa, wyrąbywali lasy i wywozili [drewno] do swojego kraju. Niszczyli wszystko. Zabraniali uczyć się z książek polskich. Polacy, chcąc pomścić swoje krzywdy, tworzyli tajne organizacje. Partyzanci nasi nocami napadli na Niemców, robili im duże szkody. Była to zemsta za śmierć Żydów, za łapanki ludzi i za Majdanek, gdzie [Niemcy] morzyli głodem, rozstrzeliwali, palili w piecach.
A wreszcie przyszedł czas, że Niemcy musieli uciekać. Uciekając, mścili się, jak mogli. Porywali ludzi i przywiązywali do samochodów, zaganiali do piwnic i wysadzali w powietrze. Gdy odeszli, powtórzyli bombardowanie, lecz już ostatnimi siłami. Za te straszne morderstwa i znęcanie się nad Polakami, przyszła na nich kara, która muszą teraz ponieść.