JÓZEF SZYMAŃSKI

Warszawa, 13 kwietnia 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Szymański
Data urodzenia 19 marca 1890 r., Ryczyn, pow. płocki
Imiona rodziców Wojciech i Jadwiga z d. Pijanowska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie umie czytać i pisać
Zajęcie dozorca domu przy ul. Dworkowej 3
Przynależność państwowa i narodowość polska
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dworkowa 3 m. 7

Od 17 lat pracuję jako dozorca domu przy ulicy Dworkowej 3 w Warszawie. Jesienią 1942 roku (daty dokładnie nie pamiętam) mieszkańcy naszego domu oraz domów przy al. Na Skarpie 1, Dworkowej 5 i pałacyku Michalskiej przy Dworkowej 1 zostali wysiedleni, a domy zostały zajęte przez żandarmerię niemiecką. Komendantem oddziału żandarmerii, który zajął domy, był Hauptman Pech. Był to mężczyzna w wieku około 50 lat, wysoki, szczupły, o ciemnych oczach, ciemnych już siwiejących włosach, pochodził z Niemiec. Mówiono, iż syn jego był lotnikiem i zginął (daty i miejsca nie znam). Pech w pierwszych dniach powstania stracił rękę i wyjechał do Niemiec samolotem. Od początku przebywał w oddziale Leutnant Karol Lipscher, który przed wybuchem powstania w 1944 został Oberleutnantem i po wyjeździe Pecha objął dowództwo oddziału. Był to mężczyzna średniego wzrostu, krępy, włosy miał rudawe, pochodził z Austrii,znał trochę język polski. Lipscher pozostawał na ulicy Dworkowej przez cały czas pobytu tego oddziału żandarmerii, w końcu września wyjechał z oddziałem do Piaseczna. Był w oddziale także Leutnant Bydle rodem z Niemiec. Podoficerem gospodarczym oddziału był Budenstedt, rodem z Niemiec (miał jedną gwiazdkę na kołnierzu munduru). Z żandarmów zapamiętałem Malickiego – volksdeutscha rodem z Warszawy. Był to szatyn, małego wzrostu, nosił binokle. Oddział żandarmerii liczył około stu ludzi. Niedługo po zakwaterowaniu oddziału w naszym domu sprowadzono 40 mężczyzn Żydów i dwie Żydówki i zatrudniono ich na miejscu. Byli to rzemieślnicy (szewcy, krawcy, stolarze). Latem w niedzielę (rano, roku ani daty nie pamiętam) grupę Żydów, po załadowaniu na samochód ciężarowy, wywieziono. Powiedziano im, że jadą po węgiel, a potem już do domu naszego nie wrócili. Ten sam oddział żandarmerii przebywał w naszym domu w czasie powstania warszawskiego aż do końca września 1944. Potem wyjechał do Piaseczna, skąd uciekał w styczniu 1945 przed armią polską i rosyjską.

O dalszych losach oddziału żandarmerii nie posiadam wiadomości.

3 czy 4 sierpnia 1944 (daty dokładnie nie pamiętam), lecz już po wyjeździe Hauptmana Pecha do Niemiec, przebywając na podwórzu domu przy Dworkowej 3, zobaczyłem, iż z domów na rogu ul. Dworkowej i Puławskiej została wyprowadzona grupa ludności cywilnej, mężczyzn, kobiet i dzieci, około 150 osób. Grupa szła ulicą Dworkową. Rozpoznałem pomiędzy idącymi Wacława Przybysza (obecnie palacza w Ministerstwie Aprowizacji w Warszawie) z żoną i dzieckiem. Ani wtedy, ani później nie słyszałem, by z domów na rogu ul. Dworkowej i Puławskiej strzelano do Niemców.

Grupę prowadził żandarm volksdeutsch Malicki uzbrojony w ręczny karabin maszynowy.

Czy byli jeszcze inni żandarmi, nie zauważyłem. Gdy grupa zbliżyła się do naszego domu, Malicki wszedł do niego i po chwili wyszedł. Sądzę, że porozumiał się z Lipscherem, który przebywał w domu. Malicki po wyjściu z domu skierował grupę schodkami do ulicy Belwederskiej, sam stał na Dworkowej przy schodkach. Widziałem, iż w chwili, gdy większość prowadzonych zeszła na Belwederską, Malicki otworzył do idących ogień z ręcznego karabinu maszynowego. Karabin w pewnej chwili zaciął się i inny żandarm podbiegł do niego, odebrał karabin i dał kilka strzałów, po chwili znów strzelał Malicki.

Czy dobijano rannych, nie widziałem. Po pewnym czasie Malicki przyszedł do domu. Niedługo po tym widziałem, iż do domu naszego, jak sądzę do Lipschera, wszedł lekarz ekipysanitarnej złożonej z kilku sanitariuszek. Wszyscy byli ubrani w białe fartuchy, mieli oznaki Czerwonego Krzyża oraz mieli flagę Czerwonego Krzyża.

Nazwisk doktora i sanitariuszek nie znam. Lipscher, jak sądzę, pozwolił zabrać rannych z miejsca mordu, ponieważ po chwili z doktorem wyszła ekipa sanitarna, zeszła schodkami i zabrała rannych do schroniska dla paralityków przy Belwederskiej. Niemcy do zabierających rannych nie strzelali.

Zimą 1944 spotkałem Przybysza w Piasecznie i dowiedziałem się, iż przy schodkach prowadzących z Dworkowej na Belwederską z grupy rozstrzeliwanych wiele osób ocalało.

Obecnie Przybysz pracuje jako palacz w Ministerstwie Aprowizacji w Warszawie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.