Danuta Korszeniówna
kl. VI
Wisznice, pow. Włodawa, woj. lubelskie
22 czerwiec 1946 r.
Przeżycia z czasów okupacji niemieckiej
Było właśnie południe. Słońce, leniwie tocząc się po niebie, co chwila było przesłaniane przez ciężkie, ołowiane chmury, które toczyły się gnane wichrem na kształt wielkich morskich bałwanów. Dzień ten raczej przypominał dnie jesienne, a niepodobny był do dnia lipcowego. Patrząc na świat, wydawało się, że cała przyroda i otoczenie czuje to, co się dzieje między ludźmi, a działy się rzeczy niezwykłe.
Starsi gospodarze, którzy zwykle zapracowani nie mieli czasu na pogadanki w powszedni dzień, stali gromadami przy drogach z minami smutnymi, patrząc na wschodnią stronę nieba, na której rysowały się wyraźne krwawe łuny pożarów. Z dala dochodziły głuche odgłosy armat i nieustanne dudnienia samochodów. Kobiety z dziećmi, chodząc, popłakiwały. Wynosiły niektóre przedmioty i odzież do bunkrów i piwnic.
Ja – chociaż wiedziałam, że Niemcy, ustępując, mogą wyrządzić krzywdę naszej wiosce – to jednak w sercu czułam niewymowną radość, iż ci naprzykrzeni ciemiężyciele Polski ustąpią z tej okolicy, a może z całej Polski. Że już może przechodząc za parę dni koło baraków, które mieściły się niedaleko domu, w którym mieszkałam, nie ujrzę tych wstrętnych postaci niemieckich gestapowców opasionych ludzkimi krzywdami. Chociaż i teraz widziałam biegających i zbladłych od strachu Niemców, lecz stale trwających w swym uporze poniżania Polaków, to jednak śmielej patrzyłam na ich brutalne twarze, wiedząc o tym, że Niemcy cofają się do odwrotu i że na pewno zostaną pokonani wkrótce przez wojska sowieckie, które walczą wespół z wojskiem polskim, pchani nienawiścią do odwiecznego wroga Polski, a może nawet całej ludności europejskiej. Więc tylko modliłam się w duchu do Boga, by raczył pobłogosławić walczącym naszym sprzymierzeńcom, jak również i Polakom; by uchronił nas od zemsty grożącej nam ze strony niemieckiej.
22 lipca ujrzeliśmy wstrząsającą scenę. Oto niemieccy żandarmi przyprowadzili przed barak trzech Polaków, a jeden z Niemców mówiący po polsku powiedział, że mają wkrótce wyruszyć na ćwiczenia [i że] są zobowiązani ich rozstrzelać, gdyż takie przyszło rozporządzenie, bo jeśliby [ci] zostali, to parę godzin zabawiałaby się nimi Frusa – to [imię] psa, który mógł w przeciągu godziny zgładzić parę osób z tego świata.
Ustawiwszy rzędem Polaków, jeden z gestapowców przewiązywał im oczy czarnymi chustami, zaś dwaj inni ustawiali karabiny maszynowe, kierując lufami w nieszczęśników. Na komendę oficera zagrzmiały strzały, a nieszczęśliwi, poprzeszywani kilkudziesięcioma strzałami, popadali w doły, które sobie poprzednio wykopali. Na ten widok serca ludzkie krajały się, a dreszcze wstrząsały całym ciałem. Lecz cóż kto mógł poradzić w tym wypadku. Wówczas nie było wolno nawet powiedzieć pół słowa, wstawiając się za ofiarami, gdyż każdego czekały więzienia w Oświęcimiu, na Majdanku – [to] w pierwszych [latach], [bo] teraz kula z miejsca. Więc każdy z zaciśniętymi pięściami i z nienawiścią w sercu cierpiał, i czekał stosownej chwili, w której mógłby się im za to wywdzięczyć. Czekał każdy Polak tej chwili, która wkrótce nadejść musiała.
Dom mego dziadzia, w którym przebywałam od [jakiegoś?] czasu, był przy samym baraku, więc mogłam dobrze widzieć, co się działo w obozie niemieckim. Gdy tak stojąc przy furtce z płaczem, patrzyłam na pobitych opodal Polaków, podszedł do mnie Niemiec i zmierzywszy mnie swym dzikim wzrokiem, wycedził przez zęby łamaną polszczyzną: „Ty mała polska żmijo, żałujesz tych bandytów? Jeśli ci ich żal, to możesz pójść gdzie i oni”. Tu poklepał mnie po głowie i spojrzawszy raz na mnie, odszedł. Ja zaś ze strachem pobiegłam do mieszkania i tam usnęłam, zmęczona i zdenerwowana po całodziennych przejściach.
Obudził mnie jakiś gwar dochodzący z obozu i mocne wstrząśnięcie ręki. Roztworzywszy oczy, ujrzałam twarz żandarma wykrzywioną szyderczym uśmiechem. Zaraz wpadłam jakby w odrętwienie na widok Niemca. Lecz po chwili ostygłam ze strachu i szeroko rozwartymi oczyma patrzyłam na dumną twarz Niemca, który powiedział po polsku: „Wstawaj, mała, i wynoś się z mieszkania”. Za nim ujrzałam stojącą babcię, bladą i drżącą ze strachu, która powiedziawszy coś do Niemca po niemiecku, podeszła do mnie i obie ruszyłyśmy przez dwa pokoje do kuchni, a stamtąd do sadu. W sadzie czekał na nas dziadzio i tak we troje ruszyliśmy do bunkra, w którym były zapasy żywności, odzież i niektóre cenniejsze przedmioty z mieszkania.
Przez otwór w dachu widziałam dokładnie formujących się w szeregi Niemców, którzy po zrabowaniu wsi uciekali drogą wiodącą w las. Z zachmurzonego nieba wyłonił się snop księżyca i przy jego świetle ujrzałam, jak rozszalały z gniewu oficer kopał żołnierzy, którzy pod wpływem napoju alkoholowego odmawiali mu posłuszeństwa. Na koniec wszystko ucichło, tylko na niebie łuny pożarów wzmagały się coraz bardziej. A gdzieś z dali dolatywały odgłosy kul i granatów.
Po zniknięciu ostatnich szeregów faszystowskich wyszliśmy z ukrycia, lecz czym prędzej chowaliśmy się z powrotem, gdyż z przeciwległej strony ujrzeliśmy pędzących żołnierzy, którzy – jak się okazało – zostali wysłani na zwiady, a przekonawszy się o zbliżających się oddziałach wojsk sowieckich, śpieszyli, by dopędzić oddział i poinformować go o tym, co ich wkrótce może spotkać.
Gdy ci odjechali, znów wkoło zapanował spokój, przerywany monotonnym odgłosem walk ze strony południowej. I nic tak szczególnego nie zaszło do rana. Cienie nocne poczęły ustępować pod wpływem promieni słonecznych, które wyłaniając się zza chmur, rzucały snopy krwawego [światła], które oświetlało całą naszą okolicę.
W tym blasku ujrzeliśmy pędzące samochody i czołgi, których szła niezliczona moc. Przed nimi jak na skrzydłach pędziło dwóch jeźdźców na koniach. Zatrzymawszy się koło baraków czworobocznych, zaczęli coś ludziom rozprawiać, machając przy tym chorągiewkami. Poznaliśmy ich od razu. Byli to bowiem żołnierze sowieccy, nasi sprzymierzeńcy. Na ich widok otucha wstąpiła do serc naszych, wszak już nie ujrzymy tych bestii hitlerowskich. I nie usłyszymy tych groźnych rozkazów, które zmrażały krew w żyłach. Lecz już jesteśmy wolni! Wolni spod jarzma niemieckiego. Z każdej piersi ludzkiej i z serca sypały się okrzyki radości. Jak gdyby z każdej cząstki wyzwolonej ziemi szły nieustanne dzięki [kierowane w stronę] wyzwoleńców, którzy – jak wiadomo – nie szkodowali nam krwi i serc młodych do wyzwolenia [naszej] Ojczyzny.
23 lipca ok. godz. 9.00 wkroczyła do wsi piechota i samochody, a zabawiwszy chwil parę, ruszyli naprzód, dowiedziawszy się, że Niemcy nad ranem wycofali się z okolicy. A więc poszli nasi sprzymierzeńcy naprzód, pozostawiając nam wolną, niepodległą Polskę! Chociaż pooraną granatami i zalaną potokami krwi ofiarnej, jak również i niewinnej, lecz ukochaną, upragnioną Ojczyznę. Musimy też dążyć do odbudowy kraju, mając przed oczami poniszczone osiedla i miasta. Nie załamujmy rąk, tylko ochoczo, nie szczędząc sił, bierzmy się do pracy, budując na ruinach i zgliszczach nowe gmachy naszej Ojczyzny.