Ppor. Włodzimierz Straszyński, ur. w 1910 r., inżynier, żonaty.
Po raz pierwszy dostałem się do niewoli sowieckiej 29 września 1939 r., po rozbiciu naszych oddziałów przez Niemców pod Tomaszowem Lubelskim. Część drogi do obozu jeńców w Szepietówce pędzono nas piechotą. Ze względu na chorą nogę szedłem z tyłu kolumny – popędzano mnie, bijąc kolbą i kłując bagnetem.
Obóz jeńców w Szepietówce mieścił się na terenie koszar. Spaliśmy na gołym cemencie (koc odebrano mi w drodze do obozu), wyżywienie [dostawaliśmy] w ilości minimalnej[, co] powodowało kompletne osłabienie. Studnia z wodą do picia najczęściej była zamknięta; otwierano ją na kilka godzin i to przeważnie w nocy. Po kawałku mydła wydano nam w dzień zwolnienia; wobec braku mydła, wody i panującego ścisku zawszenie było znaczne.
Pomoc lekarską nieśli jedynie lekarze Polacy. Oficerów zmuszano jedynie do prac porządkowych. Wśród oficerów byli tam płk Kopeć, płk Kozierowski, por. lek. Wacław Wysocki. Po miesiącu, pod koniec października, zwolniono mnie z obozu (jako podchorąży podawałem się za szeregowca) i pojechałem do Wilna. Od por. Wysockiego otrzymałem w lutym 1940 r. list ze Starobielska, ostatni ślad jego życia.
Po raz drugi aresztowano mnie w Wilnie 14 czerwca 1941 r. i wraz z rodzicami (ok. 70- letnimi) zesłano do Rubcowska w Ałtajskim Kraju. Na spakowanie się dano pół godziny. Przebywających w okolicy Rubcowska Polaków zmuszano do pracy w lesie lub na roli, oddając pod sąd lub odbierając kartki na chleb. Dla ludzi starych i słabszych, a zwłaszcza dla kobiet, była to najczęściej praca ponad siły. W czasie licznych rewizji NKWD odbierało kosztowności, dowody i dokumenty (np. metryki, dyplomy itp.), które w większości zaginęły.
Zaświadczenie o amnestii, zezwalające na swobodę poruszania się, otrzymałem w listopadzie 1941 r. Wyjechałem na południe i przez styczeń i luty 1942 r. pracowałem w delegaturze Ambasady RP w Dżambule.
W marcu zgłosiłem się do Karasu, do tworzącej się tam Brygady Artylerii Armii.