Eulalia Błasiakówna
kl. III
II Państwowe Liceum i Gimnazjum
im. Marii Konopnickiej we Włocławku
woj. pomorskie
21 czerwca 1946 r.
Jak uczyłam się w czasie wojny?
Przebrzmiały ostatnie echa wojny i nasz odwieczny najeźdźca z zachodu rozpoczął swe krwawe rządy na polskich terenach. O jakże ciężkie było życie pod jego katowską ręką!
Na początku 1940 r. Niemcy rozpoczęli masowe usuwanie Polaków z ich własnych domostw, ze stron rodzinnych w nieznane, choć również [na] polskie tereny.
I my padliśmy ofiarą wśród wielu rodzin polskich i z bólem serca pożegnaliśmy naszych najbliższych, przyjaciół i znajomych. Ostatnim gorącym spojrzeniem otoczyliśmy nasz dom, a potem całe miasto rodzinne. I oto 25 lipca po wielu przykrościach i przejściach w podróży dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia, mianowicie do wsi Skotniki w pow. koneckim.
Oprócz naszych rodziców byliśmy wszyscy w wieku szkolnym. Naukę mieliśmy przerwaną [z powodu] wypadków wojennych, więc też z radością przyjęliśmy wiadomość o otwarciu szkoły powszechnej. Ja skończyłam przed wojną piątą klasę, a moje koleżanki i [moi] koledzy, również wysiedleni z Włocławka, mieli już ukończoną szkołę powszechną. Lecz to nie przeszkadzało i w celu pożytecznego spędzenia czasu pomaszerowaliśmy wszyscy do szkoły. Lecz jakaż to była nauka! Nie widzieliśmy polskich książek, z wielu przedmiotów mieliśmy tylko lekcje prowadzone przez nauczyciela. Za czytankę polską służyło nam pismo pod tytułem „Ster”, w którym znajdowały się urywki z książek, nieraz bardzo wartościowych [pozycji]. Ale to nie było wystarczające dla [uczniów] szóstej klasy. Inna rzecz, że mieliśmy nieraz w teczkach książki zakazane, skrupulatnie ukrywane przed okiem „pana radcy szkolnego”. Wizyty jego mieliśmy bardzo rzadko, lecz za każdym razem pod pretekstem sprawdzenia porządku w teczkach szukał rzeczy, z których mógłby wyciągnąć potem przykre konsekwencje.
Po skończeniu szóstej klasy postanowiłam uczyć się dalej, bo cóż nam wypadało robić, trzeba [było] korzystać w miarę możności z każdej stosownej chwili, gdyż i tak byliśmy już nieco spóźnieni. Na szczęście w tej samej wiosce mieszkała przedwojenna nauczycielka języka łacińskiego, która zebrała małą grupkę młodzieży pragnącej się uczyć. Stworzyła dwa komplety: jeden składał się z pięciu dziewczynek i jednego chłopca, drugi obejmował pięciu chłopców. Poza tym dwóch kolegów przerabiało indywidualnie dalszy kurs nauki, myśmy [zaś] zaczynali pierwszą klasę [gimnazjum].
Podziwialiśmy, ile pracy musiała włożyć ze swej strony nasza profesorka, prowadząc pierwszą klasę, drugą i trzecią i ucząc nas wszystkich przedmiotów. Cały dzień prawie niestrudzenie oddana była tej pracy. Lokalem, gdzie odbywały się lekcje, było prywatne mieszkanie naszej pani, składające się z jednego niedużego pokoju. Następnie, aby odwrócić troszkę uwagę od siebie, lekcje odbywały się w naszych mieszkaniach. Lecz myliłby się [ten], kto by sądził, że lekcje płynęły nam mniej więcej normalnym trybem. Częstokroć Niemcy przyjeżdżali do wsi jako ekspedycja karna w sprawie oddawania kontyngentu. Wówczas we wsi robił się ruch. W takich wypadkach wysuwaliśmy się pojedynczo z naszego gimnazjum albo w ogóle nie przychodziliśmy, aby uniknąć spotkania z naszymi „opiekunami”, gdyż to mogłoby bardzo niekorzystnie wpłynąć na całą sprawę.
Zdarzały się również bardzo często znane wszystkim łapanki do Niemiec na roboty. I my byliśmy zagrożeni. Wówczas siedzieliśmy w domu, aby nie zwracać na siebie uwagi, bo społeczeństwo skotnickie nie odnosiło się zbyt przychylnie do naszej edukacji. Jedna z wiejskich dziewcząt powiedziała słowa, które utkwiły mi w pamięci: „Zakładają sobie gimnazja, a do roboty ich wysłać, kiedy tutaj próżnują!”. Odnosiło się [to] do nas wysiedleńców w pierwszym rzędzie, gdyż byliśmy im solą w oku. Lecz nie wszyscy w ten sposób rozumowali, [to] muszę [mocno] zaznaczyć.
Książki do nauki zdobywaliśmy z wielkim trudem. Staraliśmy się wykorzystać wszystkie znajomości, które były pomocne w tym kierunku. Wspomagaliśmy się wzajemnie, mając niekiedy jeden komplet książek na wszystkich [uczących się]. Nauka moja trwała prawie przez cały okres wysiedlenia, oczywiście z kilkumiesięcznymi przerwami, aż do sierpnia 1944 r. Od tego bowiem czasu datują się prace nad okopami, które [to roboty] Niemcy rozpoczęli w całej Polsce. I my musieliśmy stanąć do pracy przez okres blisko pół roku. Wtedy już niemożliwością było prowadzenie nauki, gdyż całe Skotniki zalane były przez Niemców, no i nie było żadnych szans, [aby uczestniczyć w zajęciach]. Przerobiłam na wysiedleniu kurs klasy pierwszej, drugiej i część kursu klasy trzeciej, ponieważ brakowało nam książek, co ogromnie utrudniało dalszą pracę. Akurat przed [akcją z] okopami ukończyłyśmy skrócony kurs klasy trzeciej.
Zespół nasz był bardzo zgrany, uczyliśmy się pilnie. Cieszyliśmy się niekiedy, że los rzucił nas w te strony do Generalnej Guberni, gdyż to pozwalało nam korzystać z koniecznej dla młodzieży nauki.
Serca nasze tym bardziej płonęły żądzą nauki, że robiliśmy to na przekór naszym najeźdźcom i w ten sposób mogliśmy dorzucić swą małą cegiełkę do wielkiej pracy na rzecz Ojczyzny.