Warszawa, 6 czerwca 1947 r. Sędzia Halina Wereńko, członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 106 kpk oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.
Świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Jan Bogdanowicz |
Wiek | 52 lata |
Imiona rodziców | Edmund i Maria |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Zawrat 3 m. 2 |
Zajęcie | lekarz specjalista chorób dziecięcych |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
Na trzy dni przed powstaniem zwrócono się do mnie (jako pełniącego obowiązki dyrektora szpitala w zastępstwie nieobecnego dr. Zbigniewa Kajkowskiego) i do przełożonej pielęgniarek, p. Jurkowskiej, o zgodę na przygotowanie w szpitalu rezerwy sanitarnej i żywieniowej dla grup powstańczych mających walczyć na Woli. Zgłosiło się w tej sprawie trzech panów, powstańców (nazwisk nie pamiętam) z grupy, jak później się okazało „Parasol”. Tymi materiałami, przywiezionymi kilkoma samochodami ciężarowymi (w szpitalu specjalnie mówiło się o konieczności zorganizowania apteki, przewieziono partię materiałów „palnych” dla apteki) proszono zająć się specjalnie. Umieszczono je na strychu budynku ambulatoryjnego oraz w portierni, w piwnicy. Jednocześnie zgodziliśmy się na zakwaterowanie w bibliotece szpitalnej około 50 młodych ludzi. W dniu wybuchu powstania grupa ta otrzymała broń z paczek „łatwopalnych materiałów aptecznych”. Zgodnie z umową do godz. 14.00 miałem otrzymać hasło i zdać wtedy materiał władzom powstańczym.
Ponieważ 1 sierpnia do 14.30 nie otrzymałem wiadomości, a [nie]oficjalnie miałem wiadomości sprzeczne, poszedłem do domu na ul. Chłodną. Tu okazało się, że rodzina moja już rozeszła się na wyznaczone punkty, toteż i ja o 16.50 poszedłem do szpitala. Po drodze zatrzymał mnie pewien ojciec, prosząc o wstąpienie do [jego] ciężko chorego dziecka. Tam zaskoczył mnie wybuch powstania, tak że dopiero po trzech dniach udało mi się przedostać do szpitala.
Szpital przewidziany był przez władze sanitarne powstania jedynie jako ambulatorium (brak było u nas łóżek dla dorosłych). Funkcję szpitala miały pełnić: Wolski, św. Stanisława i św. Łazarza. Jednak napływ ciężko rannych i brak zorganizowanej pomocy chirurgicznej w Szpitalu św. Łazarza zmusił nas do przekształcenia ambulatorium w szpital. Zebraliśmy wszystkie łóżka personelu i urządziliśmy oddział chirurgiczny w dawnych salach chirurgicznej i wewnętrznej. Z czasem brak łóżek zmusił nas do kładzenia rannych wprost na materacach na ziemi. Ogółem liczba ich wyniosła około 200 osób. Spośród ciężko rannych część zmarła i została pochowana na terenie szpitala.
Na dzień przed wejściem Niemców opuściło szpital dowództwo sanitarne [powstania], nie uprzedziwszy mnie o tym. Tego samego dnia wieczorem żołnierze z AK zawiadomili nas, że prawdopodobnie powstańcy wycofają się z Woli i radzą ewakuować rannych. Udałem się do dowódcy odcinka na ul. [Żyt]nią, gdzie otrzymałem potwierdzenie wiadomości i radę „róbcie co chcecie”. Wobec niemożliwości ewakuowania dużej liczby ciężko rannych, po naradzie z kolegami zdecydowaliśmy usunąć ze szpitala lekko rannych, którzy mogli iść o własnych siłach, oraz cały personel pomocniczy sanitariatu AK (patrole sanitarne), usunąć pozostałe ubrania i odznaki powstańcze i odstawić karetkę sanitarną (pozostawi[oną nam] bez benzyny i szofera) do dyspozycji AK. 5 sierpnia Niemcy zajęli Szpital Wolski, a wieczorem Szpital św. Łazarza od ulicy Wolskiej. Z dzielnicy wolskiej napłynęła duża liczba ludności, którą skierowaliśmy do śródmieścia.
Po nocy poświęconej na doprowadzenie szpitala do typu cywilnego, umieszczeniu wszystkich dzieci na oddziale S, ratowaniu budynku odźwiernego przed pożarami (palił się naprzeciwko pawilon Szpitala św. Łazarza i wiatr znosił ogień do nas), nad ranem poszedłem na oddział piąty, gdzie zebrało się 8 do 10 niemowląt, oraz około trzydzieścioro dzieci starszych.
Rano weszło do szpitala trzech SS-manów, którzy stwierdziwszy, że na terenie szpitala nie ma powstańców, wycofali się.
Po raz drugi weszły oddziały niemieckie („Kałmucy”), sami nazywali się „Azerbejdranie” (pod dowództwem oficerów z SS). Mówili, że są z dywizji „Herman Göring”. Około godz. 15.00 otoczyli najbliższe pawilony: ambulatorium, chirurgię i gospodarczy. Najpierw wyprowadzili personel administracyjny z częścią ludności cywilnej z Woli, która tu schroniła się. Przy wyprowadzaniu cztery osoby ograbiono ze wszystkich kosztowności, zegarków, pierścionków. Personel ten ocalał (grupa Jurkowski, Staszewski i inni). Następnie został wyprowadzony personel chirurgii, (dr.[nieczytelne nazwisko]), przy czym lekarzowi nie pozwolono dokończyć operacji brzusznej. Jednocześnie kazano rannym opuścić oddział, a część z nich, mimo ciężkich ran brzusznych, musiała iść pieszo. Część tylko mógł wziąć na nosze nieliczny personel.
W drodze bez najmniejszego powodu zabity został dzielny człowiek i chirurg, dr Kmiecikiewicz. Przed wyprowadzeniem ze szpitala trzy pielęgniarki zostały zgwałcone, a mianowicie: Sz.[...], K.[...] i nazwiska trzeciej nie pamiętam (jedna pielęgniarka została ciężko ranna odłamkami pocisku – Stobierska). Po przybyciu do Szpitala Wolskiego kazano dziesięciu pielęgniarkom i tyluż rannym wrócić do Szpitala im. Karola i Marii. Pod szpitalem oddzielono personel od rannych (nikt z tej grupy nie odnalazł się). Co się z nimi stało, nie wiadomo.
Wobec podpalenia przez Niemców oddziału chirurgicznego, zaalarmowani na oddziale S, poszliśmy ratować pozostałych rannych, jednakże udało nam się wyciągnąć tylko trzech rannych na noszach. Oficer niemiecki chciał ich dobić, ale na nasze tłumaczenia, że są to cywile, odszedł, krzycząc, że to wszyscy bandyci. Niemcy [nie] pozwalali nam dalej zabierać rannych.
Później według relacji pielęgniarki Wandy Dąbrowskiej nocą udało się przenieść pozostałych przy życiu około dziesięciu rannych do ogródka przy szpitalu, gdzie była również wyniesiona grupa dziesięciorga dzieci, w tym troje niemowląt.
Około godz. 17.00 na oddział S weszli „Kałmucy” i obsadzili posterunkami okna. Na oddziale pozostało wtedy około dziesięciorga niemowląt i około dwadzieściorga dzieci. Niemcy nie pozwolili mi zabrać dla nich żywności z oddziału gospodarczego.
I tu ograbiono personel z zegarków. Jednocześnie splądrowano mieszkania pielęgniarek przy szpitalu i podpalono je. W nocy z 6 na 7 sierpnia 1944 paliły się więc wszystkie pawilony prócz S. Niepokoiliśmy się o ten pawilon, w piwnicy bowiem były zapasy spirytusu i benzyny. Obawiając się pożaru, dwukrotnie wynoszono dzieci do ogródka i z powrotem. Nad ranem, wobec podpalenia [również] pawilonu S, wyniesiono dzieci do ogródka obok, przy czym na wniosek Stępnia, pracownika szpitala, zdecydowano się na przeniesienie ich na drugą stronę, między zabudowania gospodarcze. Przeniesiono tylko część dzieci. Rozpoczęła się bowiem walka poprzez teren szpitala.
Niemcy umieścili karabiny maszynowe między dziećmi w ogródku (według relacji Wandy Dąbrowskiej). W czasie tej strzelaniny ranna została pielęgniarka Dąbrowska i zabitych zostało kilkoro dzieci oraz część dorosłych. W drugiej grupie postrzelona została pielęgniarka Broniewska (stała tuż przy mnie) i dziecko).
Strzały były ze strony niemieckiej, z domów przy ulicy Górczewskiej (gdzie nie [było] powstańców). Walka na terenie szpitala wynikła w związku z atakami Niemców na zabudowania fabryczne przy ulicy Karolkowej.
Należy zaznaczyć, iż powstańcy nie korzystali ze szpitala jako miejsca obrony, chociaż nadawał się do tego celu. Należy również pamiętać, że szpital został ostrzelany przez artylerię i granatniki, mimo że na jego terenie nie było powstańców i wisiała flaga Czerwonego Krzyża.
Grupa lekarsko-pielęgniarska – ja byłem na odcinku zabudowań gospodarczych – zmuszona była przez Niemców do natychmiastowego opuszczenia swego miejsca, pod groźbą zastrzelenia. Zdołano zabrać część dzieci, większość niemowląt i część dzieci starszych (więc tyle, ile się dało wziąć na rękę lub na jedne nosze). Z drugiej grupy, w której dotrwała do godziny 15.00 pielęgniarka Dąbrowska, po jej usunięciu siłą przez Niemców, zabrano później […] dzieci i dorosłych.
Po trzech dniach do tej grupy Niemcy odnieśli dwoje niemowląt do Szpitala Wolskiego, zmarły tego samego dnia. Dziewczynka „Omalińska”, z gipsem na nóżce, nie odnalazła się.
Na tym miejscu następnego dnia Dąbrowska i druga pielęgniarka widziały tylko trupy zabitych dzieci i dobitych dorosłych rannych. Odnaleziono tylko jedno dziecko, [Zdeńka?] Synowca (był ostatnio w 1946 w klinice przy Uniwersytecie Warszawskim), który podał, że Niemiec chciał go zastrzelić i zarzucił mu chustkę na głowę. Chłopiec ją zerwał i żołnierz pod wpływem próśb zostawił go żywego. Zabrany został przez pielęgniarki nasze.
Po przybyciu do Szpitala Wolskiego grupa lekarzy i pielęgniarek ze Szpitala im. Karola i Marii zorganizowała tam szpital dla dorosłych i dzieci (oddziały chirurgii dla dorosłych mężczyzn, kobiet, dzieci i wewnętrzne – dorosłych i dzieci). Szpital im. Karola i Marii pracował na nowym terenie Szpitala Wolskiego aż do ostatecznej jego likwidacji w końcu października. Stanowił on główny trzon pracy, chociaż potem doszły jeszcze dalsze rozbite szpitale: Maltański, Czerwonego Krzyża, św. Rocha i inne.
Na terenie Szpitala im. Karola i Marii w początkach października 1944 roku udzielono pomocy chirurgicznej około 200–300 rannym.
Na terenie szpitala oddział powstańczy grupy „Parasol” i inne nie prowadziły akcji zbrojnej i ani jeden strzał nie padł z tego terenu.
Podpalenie szpitala, wymordowanie rannych, zabicie dr. Kmiecikiewicza, postrzelenie trzech pielęgniarek (Broniewskiej, Dąbrowskiej, Stobierskiej), zgwałcenie trzech pielęgniarek, zrabowanie szpitala – nie miało motywacji strategicznej.
Prowadzenie walk z terenu szpitala nie tłumaczy represji stosowanych wobec personelu i chorych dzieci. Mogły one być uprzednio ewakuowane. Dobicie pielęgniarki Stobierskiej, próba zastrzelenia dziecka, tym bardziej świadczą o mordowaniu dla mordowania. Pozostawienie dzieci i personelu sanitarnego na polu walki miało, zdaje się, stanowić zabezpieczenie przed strzałami powstańców.
Na tym protokół zakończono i odczytano.