WALDEMAR MATUSEWICZ

Waldemar Matusewicz
kl. IV
Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Bolesława Krzywoustego w Nakle n. Notecią
woj. pomorskie
13 czerwca 1946 r.

Jak uczyłem się w czasie okupacji?

W 1942 r. przebywałem w Wilnie. Latem tegoż [sic!] roku miasto zostało zajęte przez Niemców. W szybkim tempie posuwali się na wschód [i] wkrótce stali się okupantami olbrzymich terenów. W tym czasie oprócz jednego polskiego dziennika i broszur antykomunistycznych nie było żadnych nakładów w języku polskim.

Naturalnie w podobnych warunkach młodzież traciła swój cenny czas i możność uczenia się. Musieliśmy poddać się [nakazanej] ciężkiej pracy fizycznej. Pomimo że przedwczesna praca fizyczna bardzo męczyła i zajmowała wiele czasu, jednak znajdowało się czas na przeczytanie tej czy innej książki polskiej. Były to powieści, nowele, opowiadania historyczne, a niejednokrotnie wpadały w ręce książki niedające żadnej korzyści. Czytało się wszystko, byleby to była książka polska. Ale tego było [wciąż] za mało.

Trzeba było pracować, a jednak czuło się potrzebę zdobywania wiedzy i rozwoju umysłowego. Każdy z nas wiedział, że obowiązkiem jego jest się uczyć, za wszelką cenę się uczyć.

W 1940 r., skończywszy szkołę powszechną, musiałem myśleć o gimnazjum, w którym bym mógł się uczyć po polsku. Jednak uczyć się w języku ojczystym można było nieoficjalnie tylko na tajnych kompletach lub przy pomocy rodziców czy starszych kolegów.

Po wielu staraniach zostałem przyjęty do kompletu składającego się z kilku koleżanek i kolegów. Naukę rozpocząłem w końcu lipca, podczas gdy [pozostali] uczyli się już dwa tygodnie. Mieliśmy przerabiać materiał klasy pierwszej gimnazjum. Nauczanie odbywało się w podmiejskim klasztorze. Uczęszczali tam również uczniowie z klas drugiej i trzeciej. Cztery razy w tygodniu po południu chodziliśmy tam na fikcyjne kursy języka niemieckiego.

Uczyło [nas] dwóch zakonników i kilku nauczycieli z miasta. Pomimo że były wielkie trudności z podręcznikami i był bardzo ograniczony czas nauczania, to jednak uczono się chętnie pod nadzorem sumiennych nauczycieli. W ciągu dwóch godzin był przerabiany materiał najtrudniejszy, tzn. wymagający wyjaśnienia [ze strony] nauczyciela.

Krótko trwała ta nauka, bo już za miesiąc musiałem wyjechać na prowincję, do miejscowości położonej 80 km od Wilna. Warunki materialne i inne okoliczności nie pozwoliły mi na razie dalej się kształcić. Zresztą w niewielkim miasteczku były większe trudności i [wzrastało] niebezpieczeństwo tak dla uczącego, jak i jego uczniów. W nowej miejscowości szybko zawarta znajomość z kilkoma kolegami ułatwiła otrzymanie jakiejś [polskiej] książki, którą czytało się w czasie wolnym od pracy. Wiele to znaczyło w ówczesnych warunkach. Wkrótce także stały się użyteczne podręczniki, których kilka przywiozłem z Wilna. Wieczorami rozwiązywaliśmy z kolegami zadania arytmetyczne, uczyliśmy się historii oraz łaciny, którą uważaliśmy za ważny przedmiot i uczyliśmy się [jej] z wielkim poświęceniem, ale bezowocnie. Nie znając podstawowych rzeczy w języku łacińskim i nie mając [znikąd] pomocy, nie mogliśmy dać sobie rady w tym wypadku. Język polski [natomiast] zastąpiliśmy bardzo częstym czytaniem książek.

Niewiele dała nam ta nauka, gdyż było dużo niejasności, które wymagały wyjaśnienia. Przekonali się także o tym nasi rodzice, a widząc nasz zapał, z wielką trudnością znaleźli nam pomoc naukową. Pewien nauczyciel obiecał nam pomagać w matematyce, miejscowy ksiądz podjął się [zaś] dawania lekcji łaciny.

W lutym 1943 r. rozpoczęliśmy przy ich pomocy naukę w zakresie [programu] pierwszej klasy gimnazjalnej. Było to w niewielkim miasteczku (Smorgoniach), należało więc zachować wszelkie środki ostrożności. Codziennie zmieniano [nam] miejsce nauki. Było nas czterech chłopców. Czas nauki był różny. Uczyliśmy się przez tydzień rano od 6.30 (zawsze) do 7.30 lub do godz. 8.00, a przez następny tydzień po południu, także nie dłużej niż jedną godzinę. Ja z kolegą pracowałem w tartaku, więc cały dzień byliśmy w pracy. Pomimo tak ciężkich warunków zdołaliśmy przerobić do 20 maja [1943 r.] matematykę [i] niecałą łacinę oraz sami historię, zoologię i geografię [z zakresu programu] klasy pierwszej gimnazjum. Ogromnym wsparciem były podręczniki przywiezione przeze mnie z Wilna, gdyż oprócz tych [książek] nikt nie posiadał [żadnych pomocy].

Trudna to była nauka. Idąc na lekcje, musieliśmy starannie chować książki i mylić drogę, by spotykany Niemiec niczego się nie domyślił. Dlatego też schodziliśmy się [na zajęcia] pojedynczo. Książki zazwyczaj przynosił jeden z nas w koszyku przykrytym trawą dla królików. Z naszego kompletu ja i jeszcze jeden kolega byliśmy starsi i wysokiego wzrostu, więc różnie musieliśmy pozorować nasze przybycie, by nie ściągnąć [żadnych] podejrzeń na dany dom. Przychodziliśmy z piłą czy wiadrem, by ukryć zamiar zyskania półgodzinnej lekcji, jedynej, którą można było mimo wielkiej obawy wysłuchać w języku polskim.