STEFAN CZARNECKI

Stefan Czarnecki

Jak uczyłem się w czasie okupacji

Począwszy od klasy pierwszej gimnazjum do czwartej, uczyłem się w konspiracji. Komplet naszej klasy liczył zazwyczaj dziesięć osób. W pierwszym roku dziwny był to sposób nauki. Nie mieliśmy stałego lokalu, tak że na każdą lekcję musieliśmy chodzić do mieszkania profesora. Tak więc codziennie cztery godziny lekcji odbywały się w czterech miejscach. Było to bardzo ryzykowne, w duszy zaś rodziło się dziwne uczucie – ja na przykład nie mogłem sobie wyobrazić gimnazjum przedwojennego, kiedy z książką w ręku i pewnym krokiem mógł uczeń podążać do szkoły. W następnych latach położenie o tyle się polepszyło, że mieliśmy już stały pokój i nie trzeba było ganiać od profesora do profesora.

Jeśli chodzi o samą naukę, to całą jej wadą, którą niekiedy dotkliwie w czasach późniejszych studiów się odczuwa, był brak podręczników na lekcjach, zupełny brak map i przyrządów doświadczalnych. Na przykład wiele razy na lekcji – czy to historii, czy geografii, czy wreszcie na jakiejś lekcji przyrodniczej – musieliśmy poprzestawać na tym, co było napisane w książce, a mapa istniała w wyobraźni. Oczywiste, że początkowo na takiej mapie często niektóre miejscowości przybierały takie położenie, że profesor nie chciał w nie uwierzyć i kategorycznie zaprzeczając, mówił: „Siadaj, nie umiesz lekcji”. Niekiedy działało to na ucznia podniecająco, innym razem zniechęcało go do tych „abstrakcyjnych” przedmiotów. Nic więc dziwnego, że przy takim obniżeniu poziomu nauki praca nie mogła wydać nadzwyczajnych skutków.