Filomena Górska
kl. VI
Wisznice, pow. Włodawa, woj. lubelskie
22 czerwca 1946 r.
Przeżycia z czasów okupacji niemieckiej
W 1939 r. przeżywałam bardzo smutne dla mnie czasy, gdyż 23 marca 1939 r. dostał tatuś imienną kartę i poszedł walczyć na granicy. My zostaliśmy tylko z mamusią, a do tego co dzień można było się spodziewać śmierci tatusia. Mnie było bardzo smutno, choć jeszcze wojny nie było, więc modliłam się tylko gorąco do Boga, żeby tatuś powrócił. Za cztery i pół miesiąca powrócił tatuś do domu, ale w ostatnich dniach sierpnia wypadła mobilizacja i tatuś znowu poszedł na komisję do Białej, ale to było straszniejsze, bo Białą już bombardowali i palili. Jednak tatusia zwolnili, a w tym samym roku 1 września wybuchła wojna i znowu zaczęły się dnie niespokojne.
Otóż 12 grudnia wygnali nas Niemcy z domu. Gdy czasem mamusia lub tatuś przychodzili do domu, to Niemiec, który tylko wiedział, że u nas był ktoś w mieszkaniu, to gdy wchodził, to jak krzyknął – zdawało się, że nie wiadomo co się robi. Ale cóż było robić.
I nie dość tego, że wszystkich powyganiali, to jeszcze palili domy. W jedną noc, gdy ujrzeliśmy, że się pali dom [i] chciano zagasić [pożar], to Niemcy się z tego śmiali. Ale na szczęście to panoszenie się Niemców w naszych domach trwało niedługo, bo w maju 1940 r. powróciliśmy do domu.
A w 1941 r., gdy miała wybuchnąć wojna między Rosją a Niemcami, zaczęła naszą ulicą jechać motoryzacja, a na drugi dzień rano zaczęły latać samoloty i bombardować Białą i Brześć. O godzinie 11.00 przed południem zaczęły bić się w górze i nadleciały nad Wisznice. W górze było widać, jak latały z ogniem samoloty. Jeden zleciał blisko nas i ten dom, przy którym spadł samolot, zaczął się palić.
Oprócz zniszczenia, które spowodowała wojna, Niemcy wyprawiali różne „widowiska”. A było to tak: w 1944 r. na wiosnę zwołali z kilku gmin ludzi na rynek i na samochodzie przywieźli 30 mężczyzn. Najpierw Niemiec powiedział przemowę, że [ci mężczyźni] jako bandyci zostaną rozstrzelani. Ja tego nie widziałam, gdyż tam nie poszłam, ale gdy mi mówiła mamusia, to złość mnie brała na Niemców.
Niemcy jeździli też po wioskach i za byle co mordowali ludzi. Za [nieoddany] kontyngent, podatki itp., a nawet czasami do tego doszło, że gdy nieraz na czas nie przychodziła furmanka, zabijali za to człowieka. A w 1944 r., gdy im przyszło zawracać się nazad, palili całe wioski, a dobrze to wiem, gdyż nawet mojej mamusi rodzinną wioskę spalili.
Aż 23 lipca staliśmy się wolni i przyszli do nas sprzymierzeńcy ze wschodu, tj. Sowieci. Odtąd w kościołach Polski i w naszym kościółku zabrzmiała pieśń dziękczynna Boże, coś Polsk ę.