STEFANIA POL

Warszawa, 14 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr. Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefania Izabela Pol
Data i miejsce urodzenia 13 września 1898 r. Dzierżążnia, pow. Płońsk
Imiona rodziców Józef i Malwina
Zawód ojca urzędnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie matura
Zawód urzędniczka
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Grębałowska 11
Karalność niekarana

W chwili wybuchu powstania warszawskiego znajdowałam się w drodze ze swojego mieszkania przy ulicy Grębałowskiej 11 na punkt sanitarny przy ul. Pelplińskiej, gdzie przebywałam w charakterze punktowej pielęgniarki do chwili zwinięcia punktu około godziny 2.00 w nocy. Wówczas wróciłam do domu i około godziny 7.00 rano 2 sierpnia zgłosiłam się do pracy w szpitalu powstańczym, zainstalowanym w „Naszym Domu” przy alei Zjednoczenia. W szpitalu tym spełniałam odtąd przez cały czas powstania funkcję pielęgniarki. W czasie swej pracy czynna byłam zarówno wewnątrz szpitala, jak też wysyłana na zewnątrz.

Z pierwszych dni powstania przypominam sobie, jak wracając z rannymi w czasie walki rozgrywającej się między wojskami niemieckimi a oddziałami powstańczymi wracającymi z Kampinosu i zajmującymi teren między ulicami Żeromskiego, Daniłowskiego i Kleczewską, sanitariuszki były ostrzeliwane przez wojsko niemieckie, skutkiem czego jedna została zabita, a dwie inne ranne, mimo posiadania oznak Czerwonego Krzyża.

Opatrując rannych, stykałam się na terenie szpitala z ofiarami gwałtów popełnianych przez tzw. Kozaków. I tak w okresie przed 17 września, daty dokładnie nie pamiętam, przyniesiono do szpitala kobietę lat około 30, nieznanego mi nazwiska, której mąż złożył zeznanie tej treści, iż będąc w czwartym czy piątym miesiącu ciąży została wielokrotnie zgwałcona na oczach jego i dwojga dzieci, skutkiem czego musiała być poddana natychmiastowej operacji.

Wiem z powszechnie krążących wówczas wieści oraz z opowiadań osób będących świadkami gwałtów lub nawet ich ofiarami, że wypadków podobnych było w tym okresie bardzo dużo, że dziewczęta i młode kobiety były stale na nie narażone, a nawet sam szpital nawiedzali coraz częściej Kozacy, przeważnie nocą, najczęściej pijani. Do wypadków gwałtów na terenie szpitala jednak nie doszło.

Zaraz też, od pierwszych dni powstania, ludność okoliczna wystawiona została na ustawiczne rabunki i plądrowanie domów przez Kozaków, a także czasem i Rumunów, i Niemców. Po jakimś czasie, daty dokładnie nie pamiętam, ale jeszcze przed ogólną akcją wysiedlania ludności przeprowadzoną 17 września, rozpoczęli żołnierze niemieccy, przeważnie jednak Kozacy, podpalanie domów, przede wszystkim w okolicy ulic Podczaszyńskiego, alei Zjednoczenia, Żeromskiego i Marymonckiej. Podpalanie miało charakter systematycznej, nieuzasadnionej niczym akcji niszczenia. Mieszkańcy palonych domów przechodzili tymczasem z ulicy na ulicę, mieszali się z nimi też uciekinierzy z Marymontu. Wojsko usuwało ludność wracającą na swoje dawne miejsce, a wreszcie 17 września nakazało zbiórkę na dziedzińcu naszego szpitala, skąd następnie skierowano zgrupowaną ludność cywilną do obozu w Pruszkowie. Ewakuacji nie podlegały: nasz szpital, punkt PCK przy ul. Lipińskiej, ponadto utworzony przy ul. Kasprowicza dom dla starców oraz drugi dla małych dzieci i ich matek.

Z okresu po ewakuacji ludności pamiętam następujący wypadek. Tuż przed kapitulacją Żoliborza przybyli do szpitala Kozacy, jeden w mundurze niemieckim, prosząc o pomoc sanitarną dla rannych leżących, jak mówili, między Żoliborzem a Bielanami. Kierownictwo szpitala wydelegowało trzy młode sanitariuszki, do których przyłączyłam się na ochotnika. Kozacy poprowadzili nas na ulicę Zuga do domu nr 23 czy 25, położonego naprzeciw szkoły powszechnej, w którym kwaterowali pijani Kozacy. Pochwycili oni młode sanitariuszki i zaczęli je gwałcić. Korzystając z tego, że nie byłam pilnowana, wyskoczyłam przez okno i dałam znać w szpitalu o wypadku. Szpital natychmiast zaalarmował Niemców, lecz ci nie podjęli żadnej akcji przeciw Kozakom, tłumacząc, że są zbyt słabi. Jedna z sanitariuszek wróciła w nocy do szpitala, drugą znalazła rano matka, trzecia wróciła około 8.00 godziny rano do szpitala – wszystkie mocno poturbowane i wielokrotnie zgwałcone.

Na terenie Bielan przebywałam do chwili ewakuacji szpitala, tj. do 3 października 1944, kiedy skierowano nas do Pruszkowa.

Na tym protokół zakończono i odczytano.