MICHAŁ BARAN

Warszawa, 22 marca 1946 r. Sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Michał Roman Baran
Imiona rodziców Władysław i Bronisława
Data urodzenia 5 sierpnia 1916 r. w Warszawie
Zajęcie artysta malarz, posiada dzierżawę wędzarni
Wykształcenie gimnazjum i Miejska Szkoła Sztuk Zdobniczych w Warszawie
Miejsce zamieszkania Gdańsk, ul. Rokosowskiego 33 m. 2
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

W czasie okupacji niemieckiej mieszkałem w Warszawie, przy ul. Szustra 38. Z zawodu byłem i jestem artystą malarzem, przy czym byłem też współwłaścicielem sklepu. Razem ze mną mieszkały żona Maria z Brandeburskich (ur. 11 września 1916), córka Irena (ur. 1 stycznia 1944) i babka żony Anna Brykalska (ur. 1854).

W czasie powstania warszawskiego do 5 sierpnia 1944 roku przebywałem razem z rodziną w naszym mieszkaniu przy ul. Szustra. W tym dniu zabrałem rodzinę i udałem się na Sadybę na przed[…] na ulicę 50 m od fortu Piłsudskiego czy Dąbrowskiego, dokładnie nie pamiętam.

W pierwszych dniach powstania ulica Szustra była terenem bezpańskim, przychodzili tam powstańcy i Niemcy. Udając się na Sadybę, miałem na myśli szukanie spokojnego miejsca dla 7-miesięcznego dziecka i rodziny. W tym czasie było tam zupełnie spokojnie, aż do 18 czy 19 sierpnia, kiedy powstańcy obsadzili fort i całą Sadybę. Były to oddziały z Ochoty (którepóźniej przedarły się do Kabat) oraz z okolic podwarszawskich.

2 września 1944 o godz. 12.40, po wykończeniu Starówki, Niemcy postanowili skończyć z Sadybą i zaatakowali ze wszystkich stron. Było bombardowanie i atak generalny wszystkimi rodzajami broni. Opór powstańców był bardzo słaby, w forcie znajdowało się dwóch powstańców z automatami, którzy trzymali się do godz. 14.00. Powstańcy wycofali się częściowo na Siekierki i ul. Chełmską. Jednakże tylko nieznaczna część mogła to zrobić. Sadybę zajmowały niemieckie oddziały lotników (w szarych mundurach). Przyjechali na ochotnika dla wykończenia tej części Sadyby, gdzie mieszkałem. O tym, że oddziały te przybyły na ochotnika, słyszałem od Polaków, którzy stykali się z Niemcami.

Nazwisk ani nazw oddziałów Niemców zajmujących Sadybę nie znam. Wiem, iż oddział wojska stacjonujący uprzednio w Wilanowie był obecny także na Sadybie, przy czym mówię, iż żołnierze ci zabijali bez litości rannych i zdrowych powstańców, natomiast do ludności cywilnej odnosili się mniej więcej poprawnie. Inne oddziały zachowywały się okrutnie i w stosunku do powstańców, i wobec ludności cywilnej.

Jeśli chodzi o moje przeżycia, to około godz. 14.00 posłyszeliśmy, iż zbliża się oddział niemiecki. Razem z rodziną, znajomymi i mieszkańcami domu znajdowaliśmy się wtedy w piwnicy. Do ogródka naszego domu zbliżył się żołnierz w ubraniu lotnika i rzucił granat do piwnicy. Granat ten poranił nogi niektórym z zebranych. Zaczęliśmy wołać, iż nie ma tu powstańców i wszyscy wyszliśmy z piwnicy przed dom. Wtedy Niemcy ustawili naprzeciw nas karabin maszynowy i zaczęli przygotowywać go do strzału, do nas. Zaczęliśmy im tłumaczyć, że jesteśmy ludźmi cywilnymi i że nie było wśród nas powstańców. Oficer kazał usunąć karabin maszynowy, a nam odejść ze 20 metrów w stronę pola. Było nas około 25 osób. Oficerowie, młodzi, podnieceni, porozumieli się ze sobą, po czym jeden z żołnierzy z rozpylaczem w ręku zza krzaków ustawił się do strzelania. Stojąc o 20 metrów od domu, posłyszałem z sąsiedniego domu od szosy wilanowskiej położonego zaraz za naszym domem krzyki i strzały, po czym od strony tego budynku przybyli żołnierze niemieccy i rzucili się, by nas rewidować. W tej chwili Niemcy, którzy nas wypędzili z domu, zaprotestowali, wołając, iż do nich ten łup należy. Żołnierze ci wobec tego poszli dalej, natomiast zza krzaków żołnierz zaczął strzelać do nas z rozpylacza. Wszyscy upadliśmy na ziemię. Inny żołnierz w tym momencie przyniósł karabin maszynowy, z którego strzelał do leżących. Dostałem dwie kule w płuca i okolicę kręgosłupa, przy czym kule te poprzednio przebiły leżącego koło mnie mężczyznę, miały więc pęd nieco osłabiony. Dzieci krzyczały, wicżołnierz strzelał do nich z ręcznego karabinu maszynowego. Ocaleli z tej egzekucji: Andrzej Brandeburski (ur. 1924, uczeń, zam. obecnie przy ul. Szustra 38 m. 4), jego żona Joanna (zamieszkała tamże), Lucjan Pakulski (zam. obecnie w Komorowie ewent. innej miejscowości w powiecie zamojskim, gdzie pracował przy malowaniu kościołów jako artysta malarz), właściciel sklepu przy ul. Szustra 1, nazwiska nie znam. Zginęli wtedy Leonard Pękalski (około 46 lat, artysta malarz), Wanda Polskowska (około 40 lat, żona profesora politechniki), jej siostra Haladin, imienia nie znam (około 50 lat, żona przedsiębiorcy transportowego), Heronim Zajczyk (z zawodu hydraulik, ok. 41 lat), jego służąca, małżonkowie Rutkowscy z 10-miesięczną córeczką Małgosią. Innych nazwisk nie pamiętam. Po egzekucji Niemcy odeszli do dalszych domów. W tym momencie Zajczyk, Pakulski, Brandeburscy i właściciel sklepu z ul. Szustra 1 schowali się częściowo w schronie tego samego domu, częściowo poszli dalej. Ja nie mogłem się ruszyć, ponieważ myślałem, iż mam przestrzelony kręgosłup. Żona moja i kilka innych osób żyli jeszcze, byli tylko ciężko ranni. Po 20 minutach ci sami Niemcy wrócili, rzucili się na nas, rabując kosztowności i dobijając jeszcze żyjących. Widziałem, jak Niemiec dobił moją żonę i jej babkę. Do mnie strzelił w nogi, nie trafił i jeszcze sprawdzał czy żyję, biorąc za palce ręki. Miałem wtedy dwa palce drętwe i dzięki temu żyję. Leżałem pośród trupów do godz. 18.00, po czym udałem się do schronu naszego domu, gdzie pozostawałem razem z Pakulskim i Zajczykiem do godz. 21.00. Wtedy do sąsiednich domów zajechały czołgi z Niemcami, posłyszałem skądś jęki, skądś chichoty, postanowiłem uciekać na Mokotów. Niektóre okoliczne domy płonęły, poza tym był silny księżyc, zupełnie jasno. Poszedłem pierwszy i posłyszałem po chwili, iż Zajczyk i Pakulski zostali złapani przez Niemców. Słyszałem, jak kolegów Niemcy męczą, Zajczykowi wyłamywali zranioną rękę, pytając, gdzie są ich „kameraci”, po czym usłyszałem dwa strzały. Leżałem na polu buraków w czasie, gdy samochód na drodze szukał mnie. O parę kroków ode mnie stał wartownik, nie widząc mnie, nad ranem odszedł. Udałem się w kierunku Mokotowa i przy końcu pola, nie dochodząc do drogi idącej koło fortu Dąbrowskiego, zostałem zatrzymany przez Niemców, po czym nazajutrz, po długich naradach, czy nie należy mnie rozstrzelać jako szpiega, już zupełnie bezsilnego załadowano mnie na wóz idący do Wilanowa. Przejeżdżałem drogą niedaleko od miejsca egzekucji i widziałem z wozu, jak cywilne osoby grabiły trupy leżące koło naszego domu, jak cywilne osoby wynosiły z naszego domu walizki.

Odwieziono mnie do Wilanowa, do doktora ubezpieczalni, a stąd do szpitala w Konstancinie. Tutaj szybko przyszedłem do zdrowia, przy czym dotąd obie kule nie są wyjęte.

Słyszałem później, iż Pakulski przeżył. Zajczyk i Pakulski byli złapani przez Ukraińców. Zajczyk został zabity, Pakulski zbiegł i przez szereg tygodni przebywał w jakiejś piwnicy, potem był przewieziony do szpitala do Milanówka, a zdrowy już pojechał do Komorowa na Zamojszczyźnie.

Jeszcze przed egzekucją przybył do naszego domu mężczyzna lat około 40, architekt z zawodu, profesor szkoły architektury przy ul. Koszykowej, który uciekł z miejsca egzekucji na ul. Dworkowej. Przy ul. Dworkowej mieściła się wacha żandarmerii powiatowej. Między 1 a 8 sierpnia 1944 Niemcy zgromadzili ludność polską sąsiednich domów w kilku piwnicach. 8 sierpnia nastąpiło natarcie powstańców dla zlikwidowania tej placówki niemieckiej. Nie powiodło się, po czym Niemcy w odwecie wyprowadzili wszystką ludność cywilną, około 100 osób, na ul. Dworkową, po schodkach w stronę Belwederskiej, ze schodków spychali kolbami. Gdy już wszyscy zeszli, Niemcy zaczęli do nich strzelać z karabinów maszynowych. Szereg osób z tej egzekucji ocalało. Zajście to było obserwowane przez siostry ze szpitala przy ul. Chełmskiej i one szybko przybyły na pomoc. Udały się przedtem do Niemców i uprosiły o pozwolenie zebrania trupów. Po uzyskaniu zezwolenia siostry zabrały wszystkich jeszcze żyjących. Wszystko to opowiadał mi mężczyzna, o którym wspomniałem. Zginął on w czasie egzekucji obok naszego domu.

Nazwiska jego nie znam.

Szpital przy ul. Chełmskiej był w kilka dni później przez Niemców zbombardowany, zginęło tam masę ludzi. Szpital nazaretanek na Mokotowie także został zbombardowany. Niemcy bowiem specjalnie bombardowali szpitale.

Wiadomo mi, iż przy ul. Bagatela przebywał w czasie powstania aż do 18 stycznia 1945 roku mężczyzna razem z dwoma lekarzami, którzy robili notatki co do liczby ofiar rozstrzeliwanych w al. Szucha 12.

Nazwiska tego mężczyzny nie znam, ale może je ustalić Anna Brykalska (zam. ul. Szustra 38 m. 3), która jest żoną właściciela przedsiębiorstwa przy ul. Górskiego, gdzie mężczyzna, który robił notatki, służył jako woźny. Ob. Brykalska może podać nazwisko i adres wymienionego woźnego.

O egzekucji Polaków w dniu 2 czy 3 sierpnia 1944 przy ul. Olesińskiej (za ul. Madalińskiego, naprzeciwko Dworkowej) może zeznać brat mój Ludwik Baran (zam. w Otwocku, dom wypoczynkowy PPS).

Słyszałem także, że była egzekucja Polaków przy ul. Marszałkowskiej 111. Świadków co do tego faktu wskazać nie mogę.

Świadek sporządził szkic sytuacyjny miejsca egzekucji przy ul. Podhalańskiej, który został załączony do niniejszego protokołu.

Odczytano.