Warszawa, 6 listopada 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, p.o. sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Seweryn Andrzejewski |
Imiona rodziców | Engelbert i Malwina z d. Czerniewska |
Data urodzenia | 15 listopada 1880 r. w mieście Telsze, Litwa |
Wyznanie | ewangelicko-reformowane |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Chałubińskiego 4 |
Narodowość i przynależność państwowa | polska |
Wykształcenie | inżynier komunikacji |
Zawód | przewodniczący Rady Komunikacyjnej w Ministerstwie Komunikacji |
W czasie powstania warszawskiego mieszkałem w bloku Spółdzielni Mieszkaniowej Inżynierów Komunikacji przy ulicy Adama Pługa 1/3. Od 1 sierpnia 1944 roku przebywałem przeważnie w piwnicy domu i, mając małe pole widzenia, nie byłem zorientowany w przebiegu akcji powstańczej. Najbliższy ośrodek oporu powstańców mieścił się przy Wawelskiej 60.
Po raz pierwszy żołnierze niemieccy przyszli do naszej kamienicy 5 lub 6 sierpnia (daty dokładnie nie pamiętam), by nas wyprowadzić. Oddział ten składał się z „Ukraińców” z brygady Kamińskiego, wtargnął na podwórko przed południem i zaczął strzelać w kierunku domu przy Mianowskiego 15. Jednocześnie padł rozkaz opuszczenia mieszkań i piwnic.
Wychodzącą ludność cywilną rewidowano w bramie domu. Odbierano kosztowności, zegarki, nie szczędząc popychań i krzyków. Znacznie później dowiedziałem się, że inżynier Szyperko i były oficer armii rosyjskiej Krukowski zostali zabici przez Ukraińców w piwnicy z powodu pozostania tam, mimo rozkazu wyjścia. Po dokonaniu rewizji poprowadzono grupę naszą ul. Mochnackiego i Grójecką na Zieleniak. Podczas drogi wałęsające się po ulicach grupki Ukraińców, przeważnie pijanych, odbierały resztę mienia przechodzącej ludności. Na Zieleniaku zastaliśmy zgromadzoną ludność cywilną w liczbie kilku tysięcy, przeważnie z Ochoty. Słyszałem, że niektóre grupy przebywały tu już od 3 sierpnia.
Na Zieleniaku oficerów niemieckich nie widziałem, poza jednym wypadkiem, gdy przyjechał jakiś generał, jak mówiono – Kamiński. Opowiadano mi, że przemawiał on do zgromadzonych, że „najlepiej byłoby i dla nas, i dla was, aby was wszystkich wystrzelać, lecz za dużo was jest”.
Na Zieleniaku wszyscy koczowali pod gołym niebem, najbliższy kran z wodą znajdował się po przeciwnej stronie ulicy Grójeckiej, dokąd Ukraińcy wypuszczali pojedyncze osoby. 6 sierpnia kran przestał działać, woda się skończyła. Aprowizacja Zieleniaka była zdezorganizowana, raz przyprowadzono parę krów, które zabito, a ludność rzuciła się do rozrywania mięsa, o które toczył się formalny bój; pozwolono też kilku osobom kopać kartofle na sąsiednich działkach. Zebrana ludność pozbawiona była żywności. Pomocy sanitarnej nie było. Widziałem parę noworodków, które przyszły na świat w okropnych warunkach sanitarnych na terenie Zieleniaka. Ludność była stłoczona na niewybrukowanej części placu, a nowo przybywające grupy zwiększały zagęszczenie. W nocy 7 lub 8 sierpnia wszyscy leżeli pokotem, tak iż została wolna tylko mała dróżka dla wartowników. Na niezajętej połowie Zieleniaka formowano grupy ludności obcych narodowości np. rosyjskiej i niemieckiej. 8 sierpnia wieczorem udało mi się razem z kilku Polakami przyłączyć się do takiej grupy i wyjść z nią. Wyprowadzono nas na Okęcie, a następnie do Pruszkowa, skąd wywieziono pociągiem do Łowicza. Transport Polaków przebywających na Zieleniaku, jak sądzę, wyszedł na drugi dzień po naszym odejściu.
Na tym protokół zakończono i odczytano.