Jan Abramczuk
15 czerwca 1946 r.
Moje przeżycie z [czasu] wojny
W mojej wsi Przewłocz [Przewłoka?] mieszkała pewna rodzina. Ojciec zajmował się trochę handlem i w ten sposób utrzymywał siebie i bliskich. Aż kiedyś został oskarżony przez miejscowych folksdojczów. Przyjechali więc Niemcy i dowiedziawszy się, gdzie ów człowiek mieszka, poszli tam i kazali się [mu] zbierać. Matka, przeczuwając, na co się zanosi, prosiła o litość, ale [tylko] tyle to poskutkowało, że dostała kilka kopnięć od żandarma. Po chwili wyprowadzono ją z mężem i dwoma synami za stajnię i tam strzelano [do nich] z rewolweru. W tym czasie starszy syn czmychnął między stodoły i na pola. W ten sposób uratował życie. Młodszy [syn] zaś został przy matce i razem [z nią] zginął od kuli niemieckiej. Wielu ludzi zapłakało nawet nad losem tej rodziny. Niemcy wieczorem kazali przygotować sutą wieczerzę z racji zabicia, jak się niesłusznie wyrażali, „bandytów”. Ludziom, którzy by chcieli szemrać, grozili kulą w łeb. Wyczyn ten zatruł ludziom cały dzień i nikt nie był pewien siebie. Każdemu bowiem stały przed oczami upadające postacie niewinnych Polaków. Oto jedno z mych przeżyć wojennych.