Tchórzewek, lipiec 1944 r.
Rok szkolny 1945/1946
Kartka z mojego dziennika
Dzisiejszy dzień był pełen przeżyć. Nie wiem, jak zebrać wrażenia dnia, który był pełen niespodziewanych wydarzeń. Dzień był piękny, jak to tylko w lipcu być może. Powietrze pachniało miodem i lipą, a w sercach ludzi [panował] smutek. Wszyscy gadali coś o odwrocie Niemców i walkach nad Bugiem. Podobno [było] słychać z oddali odgłosy działań wojennych. U nas w domu myślało się o tym, co zrobić, jak działania przysuną się bliżej. Na [wszelki] wypadek robiliśmy dzisiaj pranie. Zdjęliśmy wszyscy, co się tylko dało, do prania, ja boso i [w] najgorszej sukience wyszłam do koleżanki. Gawędziłyśmy sobie oczywiście o wojnie. Naraz wpadła wystraszona dziewczyna i zawołała: „Ukraińcy rżną Polaków, już są w Borkach i idą do wsi”. W pierwszej chwili staliśmy wszyscy jak wryci w ziemię. Wreszcie oprzytomniałam. Trzeba biec do domu. Szłam przez wieś, a tu już [wybuchł] popłoch ogromny. Dzieci z matkami i tobołami, [słychać] dziewczęta krzyczące i zawodzące. Chłopi zbierali się gromadami z siekierami [i] kosami w ręku. Coś mówili o obronie, kobiety [rozpaczały], [mężczyźni] wstrzymywali ich płacz, [słychać było] lament, krzyk i [zapanował wielki] bezład. W końcu padł rozkaz: „Kobiety i dzieci w pola, a chłopi na Ukraińców!”. Nie puścimy ich do wsi! Pobiegłam do domu. Dom [był] zamknięty. Żywej duszy wokoło nie widać. U sąsiadów też pustki, drzwi pootwierane. Wszystko w opiece Bożej. Pies Burek biegał jak wściekły, a inne psy wyły. Z rozpaczą w sercu szukałam swoich bliskich po „kogutach” w polu. W „kogutach” siedzą matki z małymi dziećmi. W końcu wcisnęłam się sama do takiego „koguta” i słuchałam ze ściśniętym sercem wrzawy ze swojej wioski. Tak upłynęło parę godzin. Padały pocieszające słowa, że obrona zorganizowana, że nic nam się nie stanie. Tymczasem goniec konny krzyczał: „Ludzie, wracajcie spokojnie do domu! To pomyłka, żadnych Ukraińców nie ma”. Każdy z niedowierzaniem słuchał tej wieści, ale wylazł z kryjówki. Zaroiły się pola. Z kartofliska podniósł się szereg głów dziecięcych i starszych. Jak [tak] cicho leżeli? Przysiągłby ktoś, że w polu były pustki. Ludzie gromadą radzili o wypadku. Wszyscy wracali do domów. W drodze spotkałam swoją rodzinę, która ukryta była gdzieś w kartoflisku.
Szczęśliwi wróciliśmy do domu. Okazało się, że popłoch ten wywołała niejasna pogłoska, że na kolonię w lesie koło Borek napadli Ukraińcy i wymordowali kilka rodzin. Borki powiadomiły Tchórzewek. Tchórzewek rozesłał gońców na Wrzosów, Kock, Tchórzew, Czemierniki i wszędzie stworzyły się oddziały obrony, które miały sobie wzajemnie pomagać. Dobrze, że tak się skończyło. Dziś jeszcze jestem z rodziną i spać będę w swoim łóżku. Co będzie jutro? Zobaczymy!