HENRYK KRZEPICKI

Instytut Źródłowy w Lund, 5 stycznia 1946 r.

Melchior Luba, przyjmujący protokół asystent Instytutu.


Imię i nazwisko Henryk Krzepicki
Data i miejsce urodzenia 7 marca 1914 r. w Złoczewie k. Sieradza
Zawód malarz pokojowy
Wyznanie mojżeszowe
Imiona rodziców Moszek Zelek i Cywa Miedzińska
Ostatnie miejsce zamieszkania w Polsce Złoczew
Obecne miejsce zamieszkania Trelleborg, Nygatan 5, Szwecja

Pouczony o ważności prawdziwych zeznań oraz o odpowiedzialności i skutkach fałszywych zeznań oświadcza, co następuje:

Przebywałem w obozie koncentracyjnym w Treblince w kwietniu 1943 r., następnie w Majdanku od kwietnia 1943 r. do [dalszych szczegółów brak].

Na pytanie, czy w związku z pobytem, względnie z pracą moją w obozie koncentracyjnym mam jakieś szczególne wiadomości w przedmiocie organizacji obozu koncentracyjnego, trybu życia i warunków pracy więźniów, postępowania z więźniami, pomocy lekarskiej i duchowej oraz warunków higienicznych w obozie, oraz szczególnych wydarzeń, tudzież wszelkiego rodzaju przejawów życia więźniów w obozie, podaję, co następuje.

Zeznanie świadka obejmuje trzy strony pisma [od]ręcznego i opisuje: fragment wysiedlania [ludności] Warszawy, grzebanie ludzi przeznaczonych do wysiedlenia oraz dodatkowe zeznanie z 20 stycznia 1946 r. obejmujące cztery strony pisma [od]ręcznego: fragment wysiedlenia [ludności] Warszawy, kiedy Żydzi stawili czynny opór.

25–30 lipca 1942 r. byłem w Warszawie w getcie. Były wówczas transporty wysyłane z getta. Niemcy mówili, że to są przesiedlenia na tereny rosyjskie okupowane przez Niemców. Tam będą Żydzi pracowali. Okazało się później, że to były transporty do Treblinek [Treblinki].

Pierwszego i drugiego dnia wysiedlono Żydów niemieckich z terenów Rzeszy Niemieckiej. Przy tych transportach udział brali w dozorowaniu żydowska policja, Ukraińcy i bardzo mało SS-manów. Wywożono zamkniętymi pociągami towarowymi młodych ludzi, po 150 osób w wagonach. Lwia część zmarła po drodze, bo były wagony gazowane. Starcy, chorzy, kobiety i dzieci zostali zatrzymani na Umschlagu [Umschlaglatzu], na Dworcu Gdańskim (był to zborny punkt dla Żydów przeznaczonych do wysiedlenia). Codziennie wieczorem o godz. 19.00 [byli] przeprowadzani pod eskortą na cmentarz żydowski w Warszawie przy ul. Gęsiej [i ul.] Okopowej.

Pracowałem na Dworcu Gdańskim. [Gdy szedłem] z pracy, o godz. 18.30 zatrzymano nas przy wylocie ul. Dzikiej 3. Wybrano dziesięciu z nas, wśród których i ja się znajdowałem. Przewieziono nas autem na cmentarz żydowski. Przemawiał tam do nas Obersturmführer Brandt, SS-man (był to dowódca akcji wysiedleńczej w Warszawie). Obecny był Unterscharführer Klostermayer, SD-man, i znany morderca Flöscher, również SD-man. Zadaniem naszym było wykopanie dołu [o] głębokości trzech metrów, szerokości pięciu [metrów], długości dziesięciu metrów. Dali nam na to dwie godziny. Uspokajali, że nas nic złego nie spotka, jeżeli pracę wykonamy, w przeciwnym razie [nas] zastrzelą. Przy pracy nie było nad nami nadzoru. O godz. 20.45 przyprowadzono duży transport, ok. 600 ludzi. Myśmy ich wszystkich jednocześnie nie widzieli. Przyjechało auto z wyższymi [rangą] oficerami gestapo (SD), którzy przywieźli nam skrzynię zawierającą 20 butelek wódki, piwa, chleb z kiełbasą. Obersturmführer SD-man przemówił do nas po polsku, żebyśmy pili [tyle] wódki, ile chcemy, bez ograniczenia, i żebyśmy nie opowiadali tego, co zobaczymy. Nazwiska nasze z adresami i miejsce pracy zapisał. Praca została zakończona. Każdy z nas musiał pod naciskiem wypić wódkę.

Przyprowadzali Niemcy później po dziesięciu ludzi żywych. Czterech z nas pracowało w grobie, czterech przed grobem i dwóch na zmianę. Przyprowadzeni ludzie musieli klęknąć przed grobem i czterech strzelało do nich z automatów, maszynowych karabinów ręcznych. Ofiary padały wprost do grobu. W grobie układaliśmy ich jak śledzie (na zmianę nogi obok głowy poprzedniej ofiary). Duży procent ofiar padał do grobu, nie będąc zabity, upadając przed [wystrzeleniem] kuli. I ci żywi również zostali ułożeni na równi z trupami. Trwała ta praca od trzech do czterech godzin. Po ułożeniu wszystkich w grobie [Niemcy] strzelali jeszcze [raz] do [ciał w] grobie. Po ukończeniu pracy Ukraińcy i SS-mani zostali ustawieni do wymarszu. Krew została na bagnetach i [oni] śpiewali niemiecką piosenkę: Wenn das Messer spritzt vom Juden Blut / Dann geht uns gut und wir haben Mut.

Odprowadzili nas Niemcy autami do getta. Na drugi dzień wzięto nas znowu do tej pracy. Codziennie wychodziliśmy do pracy na Dworcu Gdańskim o [godz.] 6.00 rano, pracowaliśmy do 18.00. Wracając, zabieraliśmy ze sobą żywność do getta. Tam przy pracy na Dworcu Gdańskim mieliśmy kontakt z Polakami, a ci w zamian za odzież dostarczali żywność. Nie mieliśmy rewizji i dlatego udawało nam się przewieźć [jedzenie]. Rodziny już nie mieliśmy, już była [w tym czasie] wysiedlona. Chleb przynosiliśmy dla znajomych, którzy głodowali. W getcie chleb, który ważył 1,40 kg, kosztował 100 zł i nie można [go] było dostać; kilogram kartofli [kosztował] 20 zł, a po stronie aryjskiej cena chleba wynosiła 18 zł, a kilograma kartofli – 2,50 zł.

Przy grobach pracowaliśmy trzy dni, codziennie po pracy trzy–cztery godziny, potem zostały transporty ogólne.

Uwagi przyjmującego protokół: fragmenty opisane są prawdziwe, bowiem słyszałem to samo i z innych źródeł.

23 kwietnia 1943 r.

W poniedziałek o godz. 4.00 rano zostało getto warszawskie obstawione żandarmerią. O godz. 6.00 ukazał się mały tank, tzw. tankietka, na niej [siedziało] czterech SS-manów. To była patrolka.

Przyjechali na ul. Zamenhoffa [i dalej] jechali do rogu [ul.] Miłej. Wyrzucono na nich z okna kilka granatów i wszyscy zostali zabici. Po paru minutach przyszła druga patrolka piechotą – sześciu żandarmów – i również zastrzelono [ją] z CKM-u. O godz. 8.30 zostało getto ostrzelane samolotami. Również weszły kolumny SS-manów, żandarmów i Ukraińców – razem kilkuset – i rozpoczęła się akcja. Ale wszyscy Żydzi schowani byli w bunkrach, więc też się akcja nie udała. Szukali ludzi po mieszkaniach, ale wszystkie były puste.

Żydzi przygotowali [się] do tej akcji razem z Polską Partią Socjalistyczną. Niestety PPS nie przyszła z pomocą. Żydzi zrozpaczeni, nie widząc końca transportom, a wiedząc, że to jest zagłada, postanowili czynnie stawić opór. Nie chcieli biernie poddać się losowi.

Placówka niemiecka, tzw. fabryka Schultza, która zatrudniała kilka tysięcy Żydów, zapewniała swoich robotników, że nie [zostaną] wysiedleni, tylko wywiezieni do obozu pracy, do Trawnik i Poniatówka [Poniatowej] w okolicy Lublina. Ta grupa żydowska stawiła się do transportu i została wywieziona do wskazanego miejsca przez kierowników fabryki. Została zabrana na Umschlagu [Umschlaglatzu], zbornym punkcie, w poniedziałek i wtorek.

A w getcie w tym czasie wrzała walka. Na ul. Zamenhoffa 19 była żydowska poczta i gmina. Tam SS-mani mieli swój punkt zborny. Przy ul. Kupieckiej 9 (dokładnie nie pamiętam numeru) był dom przejściowy na ul. Nalewki 35, znajdowało się [tu] do stu Żydów (większość kobiet). Kilkanaście [osób] było umundurowanych, w pełnym rynsztunku, a przeważnie w mundurach niemieckich; [ci ludzie] mieli broń różnego rodzaju. Każda patrolka niemiecka, która się ukazała, była z miejsca zastrzelona.

W środę rano prawdopodobnie miał być koniec wysiedlenia. Pomiędzy godz. 8.00 a 9.00 rano przyjechała taksówka z SS-Sturmbandführerem i kilkoma oficerami, [aby] skontrolować akcję w getcie. Kiedy przechodzili przez dom [przy ul.] Nalewki 35, zostali wszyscy zastrzeleni przez przebrane w mundury dziewczęta żydowskie. Po zabiciu [tych osób] [wy] dano rozkaz, żeby getto warszawskie spalić. Ulice sąsiadujące z gettem, tam, gdzie Żydzi dawniej mieszkali, również podpalono. Ze wszystkich stron powstały pożary. Krzyki ludzi żywcem palonych były straszne. Ludzie, którzy się ukazali na ulicy, zostali zastrzeleni. Getto paliło się od środy do soboty wieczorem. Wówczas została usunięta wacha spod murów getta. Była to Wielka Sobota. W Niedzielę Wielkanocną ludzie poczęli ostrożnie wychodzić z bunkrów. Myślano, że [to] już koniec wysiedlania. Pinkiert, Zakład Pogrzebowy Warszawski, zaczął zbierać trupy z ulicy.

Mieszkałem przy ul. Zamenhoffa 21. Był to dom, gdzie mieszkali i pracowali [zatrudnieni w] Ostbahnie. Ten dom jedyny jeszcze nie był spalony. Zdawało się Niemcom, że tu już nikogo nie ma. O godz. 16.00 w niedzielę znowu obstawiono getto i przywieziono z Pawiaka więźniów, żeby uprzątnęli ulice z gruzów. Wówczas i nasz dom zajął się ogniem z sąsiednich budynków. Już w bunkrze nie można było siedzieć, [gdyż] zagrażał ogień. Było nas do 150 [osób] i widzieliśmy przez otwory, jak prowadzili grupy Żydów, i myśmy postanowili wyjść. Wyszliśmy, podnieśliśmy ręce i krzyczeliśmy, że się poddajemy i że jesteśmy robotnikami.

Na ulicy zebrało się nas ok. czterech tysięcy. Wszystkich nas SS-mani zaprowadzili na podwórze domu przy ul. Zamenhoffa 19. Kazano nam wszystkie pieniądze złożyć. Rewidowali nas, czy nie posiadamy broni. Spodziewaliśmy się śmierci. Oddzielono grupę ludzi, kilkaset osób. Ustawiono [ich] twarzą do twarzy, ręce [kazano podnieść] do góry, dłonie jednej osoby [były] złączone z dłońmi drugiej, ściśle [byli] ustawieni. Trwało to pół godziny. Przyszedł oficer niemiecki i zakomunikował: Die paar hundert Scheiße kommt herunter, i cała grupa została zastrzelona.

A nas [w grupie] do trzech tysięcy [osób] zaprowadzono wieczorem do Umschlagu [na Umschlaglatz]. Byli tam już sami Ukraińcy, [którzy] strasznie nas bili. Zabierali [nam] buty, które im się podobały. Szukali u nas pieniędzy i zegarków. W grupie mojej, na drugim piętrze, w nocy wybrali najładniejsze dziewczęta i zgwałcili je. Niektóre potem zastrzelili. Ukraińcy wyciągnęli również kilku mężczyzn i [parę] kobiet i kazano im w ich obecności odbyć ze sobą stosunki. Potem ich zastrzelono. Podobne komedie stale miały miejsce.

W poniedziałek o godz. 13.00 przywieziono 35 wagonów. Umschlag [Umschlaglatz] był obstawiony karabinami maszynowymi. Ukraińcy przemawiali do nas, żeby wszystko zostawić, nic nie zabierać ze sobą. Powiedziano nam, że jedziemy do Himmelkommando. Na schodach, po których myśmy schodzili, stali Ukraińcy z pałami grubymi w rękach i bili nas. Kilkadziesiąt osób zabili na miejscu. Ofiarami byli przeważnie starcy i dzieci. Na podwórzu ustawiono nas po dziesięcioro w szeregach i wprowadzono do wagonów. Przy przejściu Ukraińcy strzelali i bili. W wagonach towarowych bez okien umieścili nas po 150–180 osób w wagonie. Nasz szereg został zatrzymany. Pierwszego z rzędu, mojego kolegę Chaima Lottego, lat 20, zastrzelili na miejscu. Zorientowałem [się] szybko, co mi grozi, skręciłem nieznacznie i wpadłem do pierwszego wagonu. Zostało ok. 150 osób, nie było już wagonów i dlatego ich zastrzelono.

Jechaliśmy do Treblinek [Treblinki]. Wagony nasze nie były gazowane. Pomimo to w każdym wagonie większa część [osób] została zaduszona wskutek braku powietrza. Podczas jazdy niektórzy – mający narzędzia – wyrzynali nimi deski i wyskakiwali z wagonów po drodze. Nie było to łatwe zadanie, bo na dachach wagonów siedzieli Ukraińcy. Słysząc [te stuki], strzelali do wagonów, a do uciekających również. Krzyki wniebogłosy rozlegały się w wagonach. Słychać było przejmujące słowo: „Wody! Wody!”, ale nikt nie przyszedł z pomocą.

We wtorek o godz. 5.00 rano przyjechaliśmy do Treblinek [Treblinki]. Kazano nam wyjść z wagonów. Każdy z nas orientował się, gdzie jesteśmy. To był ostatni dzień żydowskich świąt wielkanocnych. Krzyki, płacze: „Boże, dopomóż”, rozlegały się dookoła. Kazano nam się ustawić, osobno mężczyźni i kobiety. Z całego transportu naszego zostało 1000 kobiet i 250 mężczyzn.

Pytaliśmy SS-mana, który stał na warcie, czy dostaniemy przed śmiercią trochę wody. Odpowiedział, że tak. W tym momencie [padł] rozkaz, że kobiety [mają] maszerować na prawo, w kierunku ogrodu. Nas, mężczyzn, ustawiono po 20 w szeregu i powiedziano, że jedziemy do Majdanka, do Lublina. To był pierwszy wypadek w Treblinkach [Treblince], kiedy uwolnili mężczyzn, wysyłając ich do pracy.

W Treblinkach [Treblince] przy wynoszeniu trupów z wagonów pracowali Żydzi. Ci nam przynieśli wody pod dostatkiem i powiedzieli, że już kobiet naszych i dzieci nie ma, są zagazowane.

Z Treblinek [Treblinki] do Lublina jechaliśmy trzy dni w innych warunkach: 25 Żydów było w każdym wagonie; pożywienia nie dali nam. W czwartek o [godz.] 10.00 rano przybyliśmy do Majdanka.

Uwagi przyjmującego protokół zeznania:

Świadek podaje jeden z fragmentów wysiedlenia [osób z] warszawskiego getta z czasów powstania. Dane [z] zeznania świadka są mi znane z opowiadań innych osób. Przyjmuję je za prawdziwe. Mam tylko zastrzeżenie co do opóźnionego przyjścia pomocy Polaków.