KAZIMIERZ WOLIŃSKI

Do
Komisji Badania
Zbrodni Niemieckich
w Warszawie

Kazimierz Woliński,

emerytowany prokurator Sądu Najwyższego, zamieszkały w Warszawie-Grochów,

ul. Kawcza 35 m. 4, podaje:

Dnia 14 września 1939 roku wojska niemieckie przybliżyły się do granic wschodnich Warszawy. Następnego dnia przez cały dzień słychać [było] ogień karabinowy od strony Wawra. Wieczorem dwa plutony żołnierzy polskich pod dowództwem dwu oficerów opuściły swe placówki przy ulicy Tarnowieckiej i skierowały się przez ogrody do ul. Grenadierów. Należało się spodziewać rychłego nadejścia niemieckich oddziałów – w nocy lub na drugi dzień. Mieszkałem wówczas przy Zamienieckiej 5b, gdzie w domu Czesława Chodkowskiego zajmowałem 4-izbowe mieszkanie.

16 września około godz. 12.00 nadjechał z ul. Kawczej na Ostrobramską wojskowy samochód niemiecki z oddziałem pieszym, który ustawił się na łące u wylotu rzeczonych ulic i z działa ustawionego na samochodzie zaczął ostrzeliwać domy tzw. osiedla oficerskiego między ul. Zamieniecką a Grenadierów położone. Granaty uszkodziły dom Chodkowskiego i sąsiednie. Może w pół godziny później usłyszałem w piwnicy domu bardzo silne pukanie do drzwi wejściowych i głos: – Alle heraus (wszyscy wychodzić). Wyszedłem z piwnicy z matką Chodkowskiego i dwiema pracownicami domowymi. We drzwiach żołnierz niemiecki z karabinem w ręce krzyknął: – Männer hier, Weiber dort, die Häuser werden durch unsere Artillerie verschossen (mężczyźni tutaj, kobiety tam, domy będą przez naszą artylerię zburzone). Żołnierze niemieccy popędzili następnie mężczyzn na podwórze domu przy ul. Ostrobramskiej róg Kawczej, gdzie ich zrewidowano i zażądano szczególnie wydania zapałek. Wówczas nadszedł dowódca oddziału, którego żołnierze niemieccy tytułowali Herr Major (panie majorze). Dowódca kazał naszemu oddziałowi maszerować ul. Ostrobramską w stronę Grenadierów i zabranych około 30 mężczyzn z pobliskich domów prowadzić pod strażą jezdnią w środku oddziału żołnierzy niemieckich, przy czym zabronił nam oglądać się na boki i za siebie. Dowódca oddziału niemieckiego (major) nakazywał podczas marszu pojedynczym żołnierzom, aby mijane po drodze domy przy ul. Ostrobramskiej oraz przy przecznicach – jak np. Lubelskiej, Filomatów, Budrysów itd. – podpalali. Żołnierze, spełniwszy rozkaz, wracali do dowódcy z meldunkami: Zwei (drei) Häuser angenzündet (dwa (trzy) domy podpalone). Widać było na lewo i na prawo wybuchające pożary. W ten sposób około 50 domów willowych, parterowych i jednopiętrowych na osiedlu tzw. oficerskim uległo zniszczeniu przez pożar wzniecony rozmyślnie i złośliwie przez żołnierzy niemieckich na rozkaz dowódcy oddziału. Po drodze nie spotkaliśmy żadnych żołnierzy polskich, nie było żadnej walki ani nie padały strzały. Z tego widać, że spalenie osiedla nastąpiło bez żadnej potrzeby czy też konieczności wynikłej z działań wojennych, lecz wskutek rozmyślnej i złośliwej chęci zniszczenia polskiego mienia. Była to więc oczywista zbrodnia niemiecka, dokonana z niskich i barbarzyńskich pobudek.

Dopiero u zbiegu ul. Grenadierów i Ostrobramskiej (około 500 kroków od Zamienieckiej) oddział niemiecki natrafił na placówki polskie, ustawione na Grenadierów. Po wymianie strzałów i krótkiej walce oddział niemiecki cofnął się na rozkaz dowódcy w stronę ul. Kawczej, zostawiając na miejscu zabranych mężczyzn, którzy skierowali się do placówek polskich. Była wtedy godz. 19.00.