MARIAN BŁASZCZAK

Warszawa, 10 czerwca 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce mgr Norbert Szuman przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Marian Błaszczak
Data i miejsce urodzenia 4 września 1908, Żwir, gm. Wawer
Imiona rodziców Jan i Teodora z Glińskich
Zawód ojca murarz
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła powszechna
Zawód robotnik
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dobra 7 m. 15
Karalność niekarany

W chwili wybuchu powstania warszawskiego znajdowałem się w mieszkaniu swoim przy ul. Powązkowskiej 33a. Akcja powstańcza, zwana na tym terenie wybuchem, polegała – o ile mi wiadomo – na ataku od strony Cmentarza Wojskowego w kierunku zbiegu ulic Powązkowskiej, Elbląskiej i Krasińskiego oraz na szpital niemiecki w domu Kocielskiego przy ul. Powązkowskiej. Ataki te się nie powiodły, a wobec zbliżania się większych sił niemieckich z Fortu Bema, po jakich dwu czy trzech godzinach walki powstańcy wycofali się w kierunku na Żoliborz.

Następnego dnia, 2 sierpnia, w godzinach południowych po okolicznych posesjach chodzili żołnierze niemieccy i ogłaszali wezwanie do wyjścia z domów wszystkich mężczyzn.

Z naszego domu jako pierwszy wyszedł Antoni Kotowski. Ja poszedłem zaraz za nim i zobaczywszy, że zabrał go jakiś umundurowany Niemiec, cofnąłem się w głąb domu. Obserwując z okna zauważyłem, że Kotowskiego przyłączono do grupy mężczyzn spod numeru 35 i razem poprowadzono w kierunku cmentarza cywilnego.

Jak opowiadali mi wnet potem dawni mieszkańcy domu przy Powązkowskiej 35, zaprowadzono ich na ulicę Spokojną, gdzie robiono z nich zasłonę dla wojsk niemieckich posuwających się pod obsadzoną przez powstańców szkołę przy ul. Okopowej. Z grupy tej nie wrócił Kotowski, a jak mówiła mi jego żona, zwłoki jego zostały odnalezione na ul. Spokojnej. Nazwisk mężczyzn, którzy byli razem z Kotowskim i wrócili, nie znam.

Kolejnego dnia, 3 sierpnia po południu, kazali żołnierze niemieccy mężczyznom z sąsiadujących domów uprzątnąć znajdujący się na ulicy Powązkowskiej spalony przez powstańców samochód. W tym samym czasie podpalili oni dom przy Powązkowskiej 31, gdzie znajdował się punkt PCK, następnie zaś zabrali wszystkich uprzątających mężczyzn w liczbie 118 osób, w tym również i mnie, do Fortu Bema, gdzie uwięzili nas razem w podziemnym lochu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem zabrano spośród nas grupę około dwudziestu osób, którym dano łopaty. Po jakich dwóch godzinach wrócili oni i opowiadali, że na terenie fortu wykopali dół długi około 20 metrów, szeroki na 2 i głęboki około 3 metry, przy czym z zachowania się pilnujących ich Niemców wnioskowali, że ma być to mogiła dla nas wszystkich. Ponieważ jeszcze przy prowadzeniu nas do fortu pokazano nam leżące niedaleko drogi odchodzącej od Powązkowskiej w stronę fortu zwłoki rozstrzelanych mężczyzn, mieszkańców domu przy Powązkowskiej 45, wszyscy byliśmy przekonani, że czeka nas ten sam los.

Przez następny dzień siedzieliśmy zamknięci, trzeciego zaś dnia, 5 sierpnia, zjawił się jakiś generał niemiecki, jak wówczas w naszej grupie mówiono, generał Beck, przed którego nas zaprowadzono na dziedziniec fortu. Generał ten był wysokiego wzrostu, szczupły raczej, twarz pociągła, siwy, w okularach, ubrany w mundur Wehrmachtu i buty z cholewami. Przemawiał do nas, a słowa jego tłumaczył stojący obok mężczyzna w mundurze niemieckim. Powiedziano nam, że jesteśmy uważani za zakładników i w razie jakiegoś ataku na Niemców będziemy rozstrzelani w przeciągu 24 godzin. Następnie podzielono nas na dwie grupy i jedną, w tej liczbie i mnie, odprowadzono na działki przy Powązkowskiej, skąd puszczono nas wolno. Druga grupa została jeszcze w forcie i podobno po jakimś czasie została wywieziona do Niemiec. Przez czas do chwili podpalenia Powązek i tzw. kolonijki – domów przy ulicach Czartoryskich, Saperskiej, Sybilli i pobocznych – czyli do 21 lub 22 sierpnia, przebywałem w swoim domu. W chwili podpalenia wyszedłem z Powązek do miejscowości Radiowo.

O wydarzeniach w okresie późniejszym mógłby wiedzieć Władysław Grzelak, zamieszkały przy Powązkowskiej, gdzieś w domach od nr 41 do 45, który przebywał jako grabarz przez cały czas powstania na terenie Cmentarza Wojskowego i był poprzednio razem ze mną w grupie owych 118 mężczyzn w Forcie Bema.

Na tym protokół zakończono i odczytano.