Wanda Nowak
kl. VII
17 listopada 1946 r.
Moje wspomnienia zbrodni niemieckich
Byłam jeszcze małą dziewczynką, kiedy [w] 1939 r. Niemcy zagarnęli Polskę pod swoje jarzmo. Okupacja ta trwała sześć lat. Zewsząd dochodziły nas wiadomości o łapankach i okrutnych morderstwach hitlerowskich. Każdego Polaka przechodził dreszcz i skóra na nim cierpła, gdy usłyszał strzał lub nadjeżdżający samochód.
Taką straszną chwilą, która mi się tak wryła w pamięć, był strzał w sobotę w południe. Potem do naszych uszu doszła wiadomość, że został zabity na Słowiku Niemiec. Polacy w naszej okolicy struchleli z przerażenia pewni, że i Słowik też nie minie dziesięć ofiar.
Sobota przeszła jakoś szczęśliwie, ale za to w niedzielę rano przyjechał samochód, który przywiózł dziesięciu Polaków niewinnych, oderwanych od żon i dzieci, a może i jeszcze od rodziców. Rozstrzelano ich tu jako zakładników. Aż strach było patrzeć na tych młodych i niewinnych ludzi, którzy mogli żyć kto wie ile lat i jaką korzyść mogli przynieść w przyszłości ojczyźnie. Wielką przykrością to było dla nas, że tak marnie zginęli nasi bracia, pochowani tylko na polu, ale inaczej nie było można, ponieważ stała żandarmeria. Wielka żałoba się kryła w sercach naszych i nienawiść do Niemców, ale zewnętrznie nie można było tego okazać, ponieważ groziła śmierć.
W kilka dni po tym strasznym wypadku groby zostały ozdobione kwiatami i zielenią. A przejeżdżając raz tędy, żandarmi z wściekłością pozrywali kwiaty i wieńce i wyrzucili je do rzeki. Polacy nie stracili ducha, nie tylko ozdobili [groby] z powrotem kwiatami i zielenią, ale wstawili krzyż brzozowy, a na nim wieniec. Krzyż ten bielił się z daleka i każdy, kto tylko przechodził i przejeżdżał, widział, że i tu leży dziesięć niewinnych polskich serc. W każde święto poległych paliły się świece, a kwiatów i wieńców było pełno. Z prawie każdych ust płynęła modlitwa za poległych braci.
Ale minęła już ta straszna okupacja, nareszcie Polacy są już oswobodzeni z ciężkich kajdan niewoli niemieckiej.