JÓZEF ŁĄKOWSKI

Warszawa, 12 lipca 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce mgr Norbert Szuman przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Łąkowski
Data i miejsce urodzenia 22 stycznia 1892 r., Brzeziny, woj. łódzkie
Imiona rodziców Walenty i Julia z Kowanków
Zawód ojca kowal
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie dwie klasy szkoły powszechnej
Zawód murarz
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Powązkowska 70
Karalność niekarany

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w mieszkaniu w domu przy ul. Powązkowskiej 37. Drugiego dnia powstania wojsko niemieckie sprowadziło z ulic Spokojnej, Piaskowej i Burakowskiej szereg mężczyzn, przy których pomocy usiłowało usunąć z ulicy spalony przez powstańców czołg. Gdy im się to nie powiodło, wygarnęli z kilku pobliskich domów, m. in. także z naszego, kolejnych mężczyzn do pomocy. Kiedyśmy czołg usunęli, żołnierze ustawili nas czwórkami i poprowadzili do Fortu Bema. Razem mogło nas być około 300 osób. Zostaliśmy zatrzymani na jednej z ulic fortu, obstawieni wojskiem, które mimo ulewy kazało nam stać, nie pozwalając nawet schylić się po wodę z kałuży. Staliśmy tak od południa aż do około godziny 6.00 po południu. Wtedy Niemcy odliczyli spośród nas 30 osób, w tej liczbie i mnie, i poprowadzili nas w głąb fortu, w stronę Koła, gdzie kazali nam kopać dół długości 12 metrów, dwa metry głęboki i dwa szeroki. Kopaliśmy aż do zmroku, przy czym żołnierze pilnujący nas mówili, że kopiemy grób dla siebie. Następnie odprowadzono nas z powrotem.

Wracając, natknęliśmy się na inną grupę mężczyzn prowadzoną przez Niemców na teren fortu, z której – na jakieś 150 kroków przed nami – rozległy się strzały i kiedyśmy nadeszli, natrafiliśmy na zwłoki zabitego jakiegoś furmana z ulicy Obozowej oraz drugiego mężczyznę rannego. Niemcy kazali nam ich zabrać ze sobą.

Doprowadzono nas do reszty naszej grupy stojącej nadal w tym samym miejscu, a następnie zamknięto w kazamatach, w dawnej prochowni. Trzymani byliśmy w niej przez dwie doby, nie mogąc usiąść, bez jedzenia, zmuszeni załatwiać na miejscu swoje potrzeby fizjologiczne. Dopiero na trzeci dzień dano nam jakiejś zupy i z niektórymi spośród trzymanych w forcie przeprowadzano przesłuchania na temat udziału w strzelaniu do Niemców. Po tych badaniach wypuszczona została część zatrzymanych mężczyzn, około sześćdziesięciu. Reszta natomiast, wśród niej i ja, pozostała, będąc używaną do pracy przy ładowaniu na pociągi części samochodowych, rozbiórce baraków itp.

Następnie skierowano nas pieszo do kościoła na Woli, gdzie przebywaliśmy jeszcze dwa dni, pracując przy rozbiórce barykad na ulicy [Ciepłej?] w dniu, kiedy miał miejsce zrzut amerykański, wreszcie wywieziono nas do Pruszkowa.

Wracając do okresu pracy w Forcie Bema dodaję, że kilku spośród naszej grupy było raz (daty nie pamiętam) wziętych przez Niemców do pogrzebania nieznanego mężczyzny, cywila, którego uprzednio żołnierze wepchnęli do wykopanego swego czasu przez nas dołu i tam zastrzelili. Wypadek ten obserwowaliśmy z odległości jakichś 200 metrów. Pamiętam, że była wtedy niedziela.

Innym znów razem (daty nie pamiętam), było to w jakiś czas później, wybrani przez Niemców mężczyźni z naszej grupy (nazwisk ani w jednym, ani w drugim wypadku nie pamiętam, być może, że i wówczas ich nie znałem) w innym miejscu na terenie fortu, na tzw. Drugim Forcie pogrzebali leżące w dole i lekko tylko przysypane ziemią, jeszcze krwawiące zwłoki dziesięciu cywilnych osób, w tym kobiety i dziecka. Również z naszej grupy byli wzięci mężczyźni, którzy pogrzebali rozkładające się już zwłoki mężczyzn z domu przy ul. Powązkowskiej 41, którzy zostali rozstrzelani przy szosie powązkowskiej za rozlewiskiem.

Na tym protokół zakończono i odczytano.