ROMAN KOWALSKI

Warszawa, 8 stycznia 1947 roku. Sędzia Janina Skoczyńska, delegowana do Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Roman Kowalski
Data urodzenia 17 lutego 1901 r.
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Stan cywilny żonaty
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Smolna 34 m. 1
Wykształcenie średnie
Zawód handlowiec

W pierwszych dniach powstania warszawskiego, 2 lub 3 sierpnia 1944 roku, razem z całą ludnością cywilną z ul. Smolnej zostałem przez Niemców zabrany do Muzeum Narodowego. Ogółem zabranych było tam około paru tysięcy osób – mężczyzn, kobiet i dzieci. Warunki przebywania w muzeum były wyjątkowo ciężkie, ludzie spali na podłodze, nie dostarczano nam przez cały czas żadnego pożywienia.

4 sierpnia Niemcy wypuścili znaczną liczbę ludzi, pozostawiając na miejscu około 300 – 400 osób. W tej ostatniej grupie znajdowałem się i ja z moim synem, Stefanem Kowalskim. Ogłoszono nam, że jesteśmy zakładnikami, i że nie będziemy już z muzeum wypuszczeni. Cała nasza grupa zgromadzona była w kotłowni. O ile sobie przypominam, to 5 sierpnia z naszej grupy zabrano około 30 mężczyzn. Po paru godzinach wrócił tylko jeden mężczyzna z zabranych, nazwiska jego nie znam, który opowiadał nam, że cała grupa 30 mężczyzn była umieszczona przez Niemców przed czołgami i zawieziona na ul. Bracką. Ze swej strony przypuszczam, że zawieziono ich do barykady, znajdującej się na rogu ul. Widok i Brackiej. Powstańcy dali salwę do czołgu, na skutek czego kilkunastu zakładników zostało od razu zabitych, a kilkunastu ciężko rannych. Opowiadający zdołał doczołgać się do bramy i w ten sposób ocalał.

W nocy z 5 na 6 sierpnia 1944 roku Niemcy urządzili w Muzeum Narodowym „rozprawę sądową”. Oskarżonych było czterech: ja, mój syn, p. Tomaszewski (obecnie nie żyje) i p. Henryk Popielewski (zamieszkały obecnie w Warszawie, przy ul. Skaryszewskiej 10). Ja byłem oskarżony o to, że w czasie pobytu w Muzeum Narodowym próbowałem dostarczyć trzech ubrań cywilnych żołnierzom niemieckim, którzy rzekomo chcieli przejść na stronę powstańców.

Rozprawa sądowa polegała na tym, że zabrano nam wszystkie pieniądze, dokumenty i kosztowności, po czym oświadczono nam, że zostaliśmy skazani na śmierć. „Sądziło” nas trzech Niemców. Od razu wezwano pluton egzekucyjny dla wykonania wyroku.

Wówczas, nie mając nic do stracenia, wszedłem w porozumienie z dowódcą odcinka Muzeum, który właśnie nadszedł. Dowódca ów zgodził się, że zwolnią mnie za pewną ilość zegarków. Wykonanie wyroku rzeczywiście wstrzymano, zostaliśmy powtórnie przesłuchani, po czym pozwolono mi udać się do mojego mieszkania przy ul. Smolnej 34. Przyniosłem do Muzeum Narodowego 14 zegarków, za które zwolniono 23 osoby.

Pozostała grupa zakładników pozostała w Muzeum Narodowym; o ile wiem, znaczna ich część została następnie wywieziona do obozów koncentracyjnych. W tej liczbie był Wiktor Szantyr, którego znałem i wiem na pewno, że był w obozie w Oranienburgu.

Przeczytałem.