MARCELI DUDA

Sap. kolejowy Marceli Duda, 45 lat, kolejarz, żonaty; 11 Batalion Saperów Kolejowych.

Aresztowany [zostałem] przez NKWD 24 marca 1940 r. na stacji kolejowej Moszczana, linia Kowel–Brześć. Powód aresztowania: jako były czynny członek Polskiej Organizacji Wojskowej, KPW [?] i Obozu Zjednoczenia Narodowego. Tego samego dnia jako więźnia przewieziono [mnie] do Baranowicz i osadzono w tamtejszym więzieniu. Nastąpiły straszne badania przez NKWD, przeważnie w nocy. Na badaniu bito, grożono śmiercią, przykładano nagan do głowy, tym [wymuszano] przyznanie się do winy.

21 kwietnia z więzienia w Baranowiczach przewieziono mnie do więzienia w Brześciu nad Bugiem. Budynek więzienny murowany, w celach więziennych [przeznaczonych] na osiem osób w warunkach polskich przedwojennych osadzano [teraz] po 40 osób i więcej. Brudno, zapluskwienie, spanie na posadzce, a najgorsze, że nie zezwalano na otwarcie okien, z wyjątkiem uchylania trochę górnego lufcika. Z braku powietrza w celi były omdlenia i nawet wypadki śmierci.

23 sierpnia 1940 r., po ukończeniu śledztwa, zostałem zasądzony wyrokiem zaocznym na osiem lat przymusowych robót i wywieziony do obozu Kotłas, a później do Kożwy. Tam na kolonii nr 46 zatrudniony zostałem przy budowie kolei.

Warunki pracy w obozie: [praca trwała] od 6.00 rano do 18.00, tj. 12 godzin. Normy pracy [były] trudne do wykonania, np. załadunek żwiru na wagon – 12 m3. Więzień dopiero za sto procent normy otrzymywał 800 g chleba i trochę zupy z owsa, zaś za mniejszy procent wykonanej normy niż sto porcja chleba zmniejszała się. Zapłaty za pracę w ogóle nie było, pamiętam, [że] raz za cały przepracowany rok otrzymałem sześć rubli. Wynagrodzenie pieniężne otrzymywali tylko tzw. stachanowcy.

Przebieg dnia: rano [o] godz. 4.00 [była] pobudka, czyli po rosyjsku tzw. padjom, więźniowie szybko musieli wstawać, ubierać się, otrzymywali śniadanie i o 5.00 padała komenda: „Wychodzić na robotę”. Każdy prędko wychodził, stawał w szeregu ze swoją brygadą i czekał dalszej komendy. Po przeliczeniu przez komendanta straży brygadami wypuszczano na robotę, lecz pod strażą. Po przyjściu na miejsce każdemu więźniowi wyznaczano pewną robotę, którą do 18.00 z przerwą obiadową (godzina) wykonywał. Gdzieś przed 18.00 dziesiętnik robót każdemu wymierzał, ile wykonał roboty za dzień i o 18.00 [był] koniec pracy, odmarsz do miejsca zamieszkania. Kto z więźniów nie mógł wykonać przydzielonej mu normy, [tego] przy wpuszczaniu do zony, przed bramą, zatrzymywano i na noc osadzano w zimnym karcerze. Przed wpuszczeniem do karceru rozdziewali z ciepłej odzieży. Po przesiedzeniu w zimnie rozdziani rano w tej samej kolejności jak wyżej wypuszczani [byli] znów do pracy.

Kto nie był oficjalnie zwolniony przez lekarza, a nie mógł wyjść do pracy [z powodu choroby] – z takim człowiekiem działy się nieopisane rzeczy, wprost bito takiego do śmierci.

Stosunek władz NKWD do Polaków był bardzo zły, odnoszono się [do nas w sposób] nie do opisania.

Łączność z krajem nawiązałem z trudnością po kilkunastu miesiącach, bo dopiero w czerwcu 1941 r. otrzymałem pierwszy list od żony. Więcej nie otrzymałem żadnej wiadomości od rodziny.

Z obozu [zostałem] zwolniony z kolonii nr 45, miejscowość Rybnica. Zwolniony zostałem 1 września 1941 r. i dołączyłem do grupy zwolnionych Polaków. Razem pospieszyliśmy do polskiej armii, o której nie mieliśmy pewności, gdzie się formuje. Po paru dniach dotarliśmy do Buzułuku, gdzie nas skierowano do obozu Wojska Polskiego w Tocku [Tockoje] i tam 19 [?] września 1941 r. wstąpiłem do wojska.

Miejsce postoju, 2 marca 1943 r.