W dniu 11 marca 1948 r. stawiła się na wezwanie Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie ob. Janina Ordyńska, zam. w Warszawie przy ul. Kaliskiej 17 m. 20, i w obecności referenta Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Andrzeja Janowskiego złożyła następującą relację:
Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w moim mieszkaniu przy ul. Świętojerskiej 16 na Starym Mieście. Od 4 czy 5 sierpnia 1944 roku (daty dokładnie nie pamiętam), pracowałam w punkcie sanitarnym przy ul. Freta 10, który mieścił się w dwu, a potem w trzech czy czterech pokoikach położonych po lewej stronie korytarza zakładowego Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Początkowo punkt był raczej przychodnią, dopiero po przeniesieniu się do nas (na skutek zbombardowania) szpitalika z Zamku Książąt Mazowieckich przy Rynku Starego Miasta , zorganizowano stały punkt sanitarny na około 20 osób. Pracowało u nas dwu lekarzy (nazwisk ich nie znam) i osiem osób personelu sanitarnego (m. in. Jadwiga Sulińska) razem ze mną.
Około 10 sierpnia (daty dokładnie nie pamiętam) z powodu bombardowania punkt nasz został przeniesiony do dwu dużych piwnic przylegających do kościoła św. Jacka, gdzie liczba rannych dochodziła do 60 osób. Personel pracował w tym samym składzie. Wiem też, że ranni leżeli w kościele św. Jacka pod kościołem, w zakrystii i na korytarzu zakładowym, ale żadnych szczegółów odnośnie do tych punktów nie mogę podać, wiem tylko, że było tam ich bardzo wielu.
Na kilka dni przed upadkiem Starego Miasta liczba rannych w naszym punkcie gwałtownie zmalała – na polecenie lekarzy część rannych przeszła do szpitala przy Długiej 7, część zaś do mieszkań prywatnych, tak że w przededniu wkroczenia na nasz teren oddziałów niemieckich było w naszym punkcie kilkunastu rannych i jakieś sześć osób personelu sanitarnego.
2 września 1944 rano zajęły nasz teren oddziały niemieckie, wśród których rozróżniłam Niemców i Ukraińców (język ukraiński znam). Do jakiej formacji oddziały te należały, nie mogłam z racji słabego wzroku stwierdzić. Zaznaczam, że punkt nasz oznaczony był dobrze widoczną flagą Czerwonego Krzyża. Żołnierze niemieccy wydali rozkaz natychmiastowego opuszczenia naszego punktu przez wszystkich mogących chodzić. Rozkaz wydał Niemiec, Ukraińcy stali w pobliżu. Zdolni do wyjścia, między innymi i ja, opuścili punkt, w piwnicach zostało tylko jakichś sześciu ciężko rannych (m.in. „Kwiatek”, „Powstaniec” – innych nie znałam) i, o ile się nie mylę, sanitariuszka „Basia”, która ociągała się z opuszczeniem punktu. Co się z tymi ciężko rannymi stało, nie umiem powiedzieć.
Nas Ukraińcy ograbili z kosztowności, zaciągnęli w gruzy jakąś młodą dziewczynę i zgwałcili ją, po czym popędzono nas na punkt zborny na wielkim placu koło Cytadeli. Zostało tam zebranych, jak sądzę, kilka tysięcy osób. Niemcy i tu dokonali na nas grabieży. Po pewnym czasie cały ten tłum przeprowadzono na Wolę. Dochodząc do kościoła św. Wojciecha eskorta (złożona z Niemców i Ukraińców) zaczęła oddzielać mężczyzn od kobiet. Mężczyzn wpędzono na teren kościoła, kobiety po krótkim postoju przeprowadzono na Dworzec Zachodni, skąd zostałyśmy przewiezione do Pruszkowa. W czasie rozdzielania kobiet i mężczyzn zauważyłam, jak żołnierz niemiecki z naszej eskorty (formacji nie potrafię podać) zastrzelił kobietę, która nie chciała być odłączona od męża.