WŁODZIMIERZ IZAK

Warszawa, 7 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Janusz Gumkowski, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Włodzimierz Izak
Data i miejsce urodzenia 15 stycznia 1918 w Warszawie
Imiona rodziców Władysław i Władysława z Kozłowskich
Zawód ojca oficer WP
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Zawód referent w Min. Przem. Lekkiego
Miejsce zamieszkania Włochy k. Warszawy, ul. Wielkie Łuki 15 m. 4
Karalność niekarany

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie przy ul. Skolimowskiej 5. Do 4 sierpnia 1944 roku ulicę naszą, jak i sąsiednie, zajmowali powstańcy. Najbliższe oddziały niemieckie znajdowały się na ul. Rakowieckiej w Flakkaserne – artyleria przeciwlotnicza – i w Stauferkaserne – SS. Przez pierwsze dni ulica nasza była przez cały ostrzeliwana, a powstańcy w odpowiedzi ostrzeliwali punkty niemieckie. Przy ul. Skolimowskiej 5 mieściło się dowództwo 3 rejonu. Wieczorem 5 sierpnia na ulicę naszą wpadli SS-mani, jak przypuszczam ze Stauferkaserne i z al. Szucha. Otoczyli blok domów zamknięty ulicami Puławską, Skolimowską, Chocimską i bazarem mokotowskim. Wskutek sprzecznych rozkazów dowództwa tylko kilku powstańców zdążyło uciec z domu przy Skolimowskiej 5 do szpitala przy Chocimskiej, reszta – nie posiadając zupełnie już amunicji – nie mogła się bronić.

Niemcy wpadli do domów przy Skolimowskiej nr 3 i 5 i krzykiem raus! wyrzucali wszystką ludność z mieszkań na podwórza. W domach tych łącznie mogło być około 100 osób. SS-mani do tego sprowadzali ludność i z innych domów.

Po pewnym czasie, kiedy już wszyscy mieszkańcy stali na podwórkach, weszło do bramy paru gestapowców, w tym dwóch oficerów, jeden, jak sobie przypominam, w randze Hauptmana. Oficer ten wydał w języku niemieckim rozkaz, by wszystkich rozstrzelać. Ludność na podwórku domu numer 3, gdzie i ja się znajdowałem, stała grupkami. Ja stałem w pobliżu zejścia do piwnicy (świadek rysuje szkic sytuacyjny terenu domów nr 3 i 5 przy ul. Skolimowskiej). Gdy usłyszałem rozkaz oficera gestapo i zobaczyłem, że niemieccy żołnierze strzelają z bramy w ludność stojącą pod siatką dzielącą podwórza domów nr 5 i 3, i pod ścianą oficyny, wskoczyłem w drzwi piwnicy. Rozkład piwnic domu nr 3 przy ul. Skolimowskiej znałem dobrze. Pamiętałem także, że jedna z piwnic nie jest zamknięta kłódką, jak pozostałe. Dobiegłem do niej i, gdy zacząłem szukać drzwi (było bardzo ciemno), usłyszałem, że w korytarzu piwnicznym ktoś jest. Domyśliłem się, że musi to być też ktoś z uciekających. Otworzyłem więc drzwi piwnicy i wciągnąłem „go” za sobą. Po chwili usłyszałem znowu kroki na korytarzu. Znów był to ktoś z uciekających. Wciągnąłem go także do piwnicy. Okazało się, że była to cała rodzina „Kazimierczaków” (prawdziwego nazwiska ich nie znam) złożona z ojca, matki i dwojga dzieci – chłopca i dziewczynki.

Po krótkim czasie usłyszeliśmy znów na korytarzu piwnicy głos kobiety, mówiącej po niemiecku i głos męski. Po chwili rozległ się strzał. Potem przez dość duże szpary w drzwiach od piwnicy, w której siedzieliśmy, zobaczyłem, że Niemcy, którzy podeszli do korytarza, prowadzącego do domu nr 1 przy ul. Skolimowskiej, a przy którym znajdowała się „nasza” piwnica, oświetlają go. Po chwili znów rozległ się głos niemiecki Hier sind man keine mehr, a potem drugi: Jawohl. Po czym Niemcy odeszli.

W piwnicy przesiedzieliśmy trzy dni i trzy noce. Dom płonął, nie mieliśmy nic do jedzenia. Ponieważ żona pana „Kazimierczaka” zaczęła z osłabienia i głodu majaczyć (w piwnicy przy tym było bardzo duszno), zdecydowaliśmy się wyjść na poszukiwanie żywności. Na korytarzu piwnicy na zakręcie oznaczonym „e” na szkicu, leżały cztery ciała, w tym kobiety. Na podwórzu także leżały zwłoki pomordowanych. Były już spuchnięte, roje much się nad nimi unosiły. Usłyszeliśmy szum. Zorientowaliśmy się, że to szumi woda, która wycieka z popękanych rur w oficynie. Poszliśmy więc w tamtą stronę. Po zaspokojeniu pragnienia, znaleźliśmy w piwnicach lepsze miejsce kryjówki niż nasze dotychczasowe. Toteż następnej nocy sprowadziliśmy tam żonę p. „Kazimierczaka” i dzieci. W tej piwnicy siedzieliśmy przez 11 dni, robiąc częste wypady po żywność. Zaraz w pierwszych dniach po naszej „przeprowadzce” chciałem przejść przez dziurę w siatce pod nr 5 przy ul. Skolimowskiej, gdzie w dwóch grupach na podwórzu leżały trupy. W jednej z grup, oznaczonej na szkicu „c”, leżał komendant rejonu i jego zastępca. Chciałem wziąć ich dokumenty. Jednak z powodu zbyt jasnych nocy, [rozjaśnianych] przez pożary, nie odważyłem się na to.

Po paru dniach naszego pobytu w piwnicy oznaczonej na szkicu „f”, zauważyliśmy w czasie jednego z naszych wypadów po żywność, że ciała zmarłych się palą. Następnej nocy na podwórzach nie było już nawet śladów prochów. Niemcy widocznie w ten sposób chcieli zatrzeć ślady zbrodni.

Ponieważ woda w piwnicy oznaczonej na szkicu „f” sięgała nam już do pasa, znaleźliśmy po drugiej stronie bramy oficyny piwnicę, w której już woda opadła. Do niej więc przenieśliśmy się. Tu pozostaliśmy do 21 albo 22 (dokładnie nie pamiętam), skąd po wydostaniu się udało nam się wyjść z Warszawy.

Prócz wymienionej wyżej rodziny „Kazimierczaków”, nie uratował się z tej egzekucji nikt więcej. Jak już zaznaczyłem, nazwisko prawdziwe „Kazimierczaka” nie jest mi znane. Wiem, że był on kolejarzem, przed wojną mieszkał i pracował w Bydgoszczy, za okupacji w Warszawie na Dworcu Zachodnim. Po powstaniu rozstaliśmy się w Opaczy, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg w jednym z domów w pobliżu linii EKD.

Na tym protokół zakończono i odczytano.

[Szkic sytuacyjny terenu domów przy ul. Skolimowskiej nr 5 i 3 sporządzony w toku zeznań przez świadka Włodzimierza Izaka stanowi załącznik do protokołu zeznań z 7 maja 1949 r.]