FRANCISZEK CIOCH


Kpr. Franciszek Cioch, 46 lat, rzymski katolik, starszy torowy PKP, DO Lwów 5, żonaty (dwoje dzieci); 11 Batalion Saperów Kolejowych.


Po kilkutygodniowym ukrywaniu się 9 kwietnia 1940 r. zostałem aresztowany i osadzony w magazynie dla przesyłek pospiesznych we Lwowie. Po przetrzymaniu mnie w tym magazynie przez 14 dni ściągnięto ze mnie protokół. Zostałem odesłany do więzienia we Lwowie na ul. Kazimierzowską, [do] tzw. Brygidek, stamtąd wzywany byłem na różne śledztwa, gdzie podczas zeznań bito mnie do nieprzytomności, a nawet w prawej ręce dostałem zakażenia i do dziś mam znaki po operacji. Operację ręki zrobił mi lekarz polski (Żydek), prawdopodobnie bez wiedzy władz rosyjskich, i przyszedłem cośkolwiek do zdrowia.

W więzieniu we Lwowie siedziałem pięć miesięcy. 17 września zostałem wywieziony do Rosji na Ukrainę do kamieniołomów w Mogilnie, pow. Korostyn [Korosteń], woj. żytomierskie. Skład więźniów w łagrze w Mogilnie był mieszany: większość [stanowili] złodzieje i przestępcy z wyrokami do dziesięciu lat. Obóz zadrutowano w promieniu ok. trzech kilometrów. Budynki [były] częściowo z gliny, częściowo z desek, oblepione gliną. Więźniami byli Polacy, Ukraińcy wywiezieni z Polski. Większość [stanowili] Rosjanie. Przychylność była w oczy, a poza oczami: fałszywość, złodziejstwo, obłuda, wyzywanie do niemożliwości, a w oczy człowieka – znów najrozmaitsze narzekania na rządy sowieckie i całą gospodarkę państwową.

Wyżywienie w łagrze do rozpoczęcia się wojny rosyjsko-niemieckiej było jako takie: od 400 do 700 g chleba, zależnie [od tego,] jak ktoś wypracował i [czy] brygadier nie ukradł i nie dopisał swoim ludziom lub też złodziejaszkom. Naszym ludziom [brygadier] obcinał normy, a dawał tym swoim, jak już wspomniałem. Przez to ludzie nasi chodzili po śmietnikach kuchennych NKWD-zistów i obgryzali kości wraz z ich psami, [tak] że litość wzbierała, lecz nic nie można było zrobić, gdyż każdy z nas znajdował się w tych warunkach.

Lekarzami byli Rosjanie. Jeżeli zgłosił się ktoś z naszych ludzi do lekarza, a nie miał wyrobionej normy, bo nie mógł wyrobić z powodu złego odżywiania się, to oddawano go politrukom i osadzano w karcerze. Jeden z moich znajomych tak umarł – Wojciech Janczycki, konduktor hamulcowy. Podobnie było z korespondencją i pakunkami żywnościowymi: jeżeli [ktoś] wyrobił normę, to coś [mu] wydali, a [w przypadku] reszty [więźniów] – co lepsze zabierali dla siebie. Jeżeli [ktoś] za to chciał się poskarżyć, to go osadzano w zimnym karcerze i znów bito do nieprzytomności.

To wyżej wspomniane było w obozie w Mogilnie, pow. Korostyn [Korosteń]. Z obozu z Korostynia [Korostenia] 4 lipca 1941 r. wywieziono nas do Iwdelu. Podróż nasza była nie do uwierzenia. I tak 4 lipca załadowaliśmy się na bocznicy wspomnianego kamieniołomu w nocy i staliśmy do rana. Rano Niemcy zrobili nalot na ten łagier, porozbijali częściowo budynki i zapalili. Po nalocie odjechaliśmy. Drugi nalot spotkał nas w Dniepropietrowsku, nie przypominam sobie już [nieczytelne] częściowo tam porozbijał pociągi, na szczęście w nasz nie trafiono. W wagonach jechało nas po 42 więźniów. Higiena w wagonie była nie do opisania: smród, wszy chodziły po ścianach wagonu. Wyżywienie było co drugi dzień: rano 200 g chleba, drobna rybka jednodekowa, tzw. po rosyjsku hamsa, wieczorem to samo. W wagonie gorąco, pozamykane [drzwi i okna], tylko posterunki obok wagonów. Dostaliśmy do tej ryby jedno wiadro wody na 42 ludzi. Pić się chciało nie do wytrzymania.

Po kilkunastu dniach zrobiło się w wagonie luźniej, bo pięciu ludzi wynieśli chorych, których już więcej nie zobaczyłem. Po 28-dniowej podróży, 2 sierpnia, przyjechaliśmy do Iwdelu. Na stacji po wyładowaniu zebrano nas w szeregi po cztery osoby i prowadzono 12 km w lasy. Ludzie byli zmęczeni podróżą i głodem, przeto większa część nie doszła na miejsce. Gdy dotarliśmy na miejsce, był już las wycięty i [teren] ogrodzony drutami kolczastymi, a że nie było żadnych mieszkań, zmuszeni byliśmy spać pod gołym niebem na bagnach. Tośmy podłożyli pod siebie gałęzie i tak spaliśmy przez osiem dni.

Rano pobudka o godz. 3.00, po pobudce za 20 min do pracy, budować sobie baraki do godz. 17.00. Po pracy mityng, po mityngu prowierka, tj. sprawdzanie, czy ktoś nie zbiegł. I tak się to ciągnęło do godz. 22.00. Po 22.00 spać. Na drugi dzień to samo. Z jedzenia [była] woda i 500 g chleba [dziennie]. Wynagrodzenie za pracę – kto wypracował normę, [ten] otrzymywał 3 do 350 rubli miesięcznie, a kto nie wypracował, to nie otrzymywał. Po zbudowaniu baraków, jak już wspomniałem, poszliśmy na budowę nowej kolei z Iwdelu, a dokąd się [ona] ciągnęła, to nie wiem, gdyż nie można było się dowiedzieć.

Później, już 9 września 1941 r., zostałem zwolniony i pojechałem do Tocka [Tockoje], gdzie zostałem przyjęty do armii polskiej, w której do dziś jestem.

Miejsce postoju, 7 marca 1943 r.