ANNA KRĘCZYŃSKA

10 maja 1949 r. w Warszawie członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Anna z Konarskich Kręczyńska
Data i miejsce urodzenia 6 lipca 1886 r., Warszawa
Imiona rodziców Józef i Michalina z Orzugowskich
Zawód ojca rzemieślnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie pensja 6-klasowa, szkoła krawiecka
Zajęcie emerytka
Miejsce zamieszkania Warszawa, Żoliborz, ul. Śmiała 10 m. 3
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w moim mieszkaniu przy ul. Rakowieckiej 9. Dom mój stał naprzeciwko koszar i od pierwszego dnia powstania był w rękach niemieckich. 4 sierpnia 1944 roku o godz. 10.00 rano zobaczyłam przez okna mojego mieszkania, wychodzące na ul. Sandomierską i Rakowiecką (dom był narożny), że Niemcy wyciągają ludność z okolicznych domów, kobiety z dziećmi prowadząc do koszar, a mężczyzn pod mur przy Rakowieckiej, naprzeciwko naszego domu. Po niedługim czasie grupa SS-manów uzbrojonych w topory i granaty, w hełmach na głowach wpadła do naszego domu. Po chwili do mojego mieszkania, mieszczącego się na drugim piętrze, przybiegł krawiec Dębczak z żoną, dzieckiem i sąsiadką swoją, p. Kwiatkowską – właścicielką sklepu spożywczego w naszym domu. Dębczak powiedział mi, że Niemcy wpadli do ich mieszkań na parterze i podpalili je. Zeszłam więc na dół zobaczyć, co się dzieje. Na pierwszym piętrze w pobliżu drzwi mieszkania p. Rosińskiej leżały na schodach ciała dwóch młodych ludzi, zabitych przez Niemców (nazwisk ich nie znam, wiem, że jeden z nich był lokatorem p. Rosińskiej). Wbiegłam więc prędko do swego mieszkania, by zabrać z niego męża, trochę rzeczy, ubrać się i zejść do schronu. Mąż mój, profesor chemii w szkole im. Rotwanda i Wawelberga, dyrektor TKT, Zygmunt Kręczyński, stał już ubrany w przedpokoju. Prócz niego w przedpokoju stał inż. Łazarewicz, mieszkaniec al. Niepodległości, który nie zdążył przedostać się przed powstaniem do domu. Jego żona i urzędniczka Wytwórni Papierów Państwowych, które także u mnie mieszkały, zeszły już na dół do schronu. Poszłam więc prędko ubrać się do sypialni. W łazience, do której prowadziły drzwi z sypialni, siedzieli Dębczakowie i Kwiatkowska. Nagle usłyszałam straszny zgiełk, hałas, strzelaninę. Nie mogłam się zorientować, skąd strzały pochodzą. Widziałam, że Niemcy są już na naszym piętrze u sąsiadów. Po chwili wpadli do sypialni. Mnie nie zauważyli, nie wiem, czy dlatego, że oglądali moje obrazy i meble, które rzeczywiście były bardzo ładne. (Mój mąż był opiekunem zabytków kulturalnych). Skorzystałam z tego i wybiegłam do przedpokoju zobaczyć, co się dzieje z moim mężem. Zastałam go już nieżywego. Obok leżały zwłoki pana Łazarewicza. Wzięłam przygotowaną walizkę z rzeczami i wyszłam z mieszkania. W drzwiach do sąsiedniego mieszkania leżał zabity lokator mojej sąsiadki, adwokat Krell. Jeszcze poprzednio słyszałam strzały dochodzące z mojej łazienki. Niemcy strzelali do Dębczaków. Kwiatkowska z dzieckiem Dębczaków uratowała się.

Zeszłam na dół do schronu. Niemcy kazali wszystkim wychodzić na ulicę. W schronie leżała ślepa staruszka, która nie orientowała się, co się dzieje. Widziałam, jak jeden z żołnierzy, do którego się odezwała, strzelił do niej.

Gdy weszłam do koszar, dom nasz już się palił.

Z koszar w liczbie około dwóch tysięcy osób, jak mi się wydaje (hala, w której staliśmy była bardzo duża), Niemcy pognali nas na Szucha, do gestapo. Tam na podwórzu Ministerstwa Oświecenia stałyśmy do wieczora, w ciągłym strachu, że będziemy rozstrzelane. Niemcy przez cały czas do nas celowali. Po kilku godzinach zaczęli sprawdzać kenkarty, oddzielili kobiety młode od starszych i zatrzymali je. Starsze kobiety wróciły do koszar. Wśród zatrzymanych na Szucha znajdowała się p. Kwiatkowska z dzieckiem Dębczaków i córka adwokata Krella. Jak się orientuję, obie kobiety do dziś nie wróciły.

W koszarach byłyśmy dwa dni i dwie noce, po czym nas wypuścili. Do 15 sierpnia mieszkałam w oficynie domu przy Rakowieckiej 9, gdyż front cały był spalony. Razem z dozorcą naszego domu Władysławem Królikiem i paroma kobietami pochowaliśmy w naszym ogródku ofiary egzekucji z 4 sierpnia. Dnia tego zginęło w naszym domu dziewięć osób. W 1945 roku na wiosnę Czerwony Krzyż robił ekshumację w naszym ogrodzie.

Przez cały czas pobytu mojego w oficynie domu nr 9 przy Rakowieckiej byliśmy często napadani przez Niemców i Ukraińców, którzy rabowali wszystkie kosztowności.

15 sierpnia 1944 roku Niemcy wyrzucili nas z domu i kazano nam iść razem z ludnością z całej Rakowieckiej do obozu przejściowego w Pruszkowie. Ja jednak uciekłam z transportu i schroniłam się początkowo przez jeden dzień na Rakowcu, potem na Okęciu, a stąd po tygodniu pojechałam kolejką EKD do Podkowy Leśnej.

Na tym protokół zakończono i odczytano.